Dzień 6 najlepszy lek z Browaru Bernard
Ledec nad Sazavou – Pelhrimov [33,5km]
Druga noc w namiocie minęła szybciej. Słyszałem że coś mi łazi pod spodem, przez co miałem wizje że rozbiłem się na mrowisku, ale i tak było lepiej. Ranek przywitał mnie pięknym wschodem słońca, dodatkowym urozmaiceniem były odgłosy polowania, także składając jedno do drugiego – nie było powodu do dłuższego wylegiwania się 🙂 Mimo że pokrowiec na plecak jest niebieski, a wiatrówka pomarańczowa, to jednak pewniej poczułem się dopiero na asfalcie, mając na dzieję że już znalazłem się poza strefą ognia. . Niestety musiałem ruszyć powoli, bo prawa piszczel dziś nie daje mi spokoju. Wczoraj musiałem nadwyrężyć nogę i nie zdążyła się zregenerować przez noc. Na pierwszym postoju śniadanie i od razu maść i bandaż poszły w ruch. Człapie powolutku. 11 za mną 21 przede mną. Idę powoli, myślę o następnej przerwie, więc widząc ruch na jednym z podwórek zbaczam i pytam o wodę. „Ok., no problem”. Gdy pytam o podładowanie baterii gospodarz pyta: „ a to chcecie tak długo tu siedzieć ? „ 🙂 – Nie, tylko 15 minut.„ok.”
Idę dalej i czas na kolejną przerwę. Tym razem czas na obiad. Dziś w menu – danie specjalne – gorący kubek 😀 Patrzę gdzie są ludzie, idę, z pewnym zdziwieniem pan bierze ode mnie kubek i zaprasza do ogrodu. Gospodarz wygląda jak mój wujek i tak samo serdecznie mnie przyjmuje.”Może piwko?” Słońce pali, człowiek spragniony, więc odpowiedź jest oczywista. Pijemy, rozmawiamy, wreszcie dostaję też upragniony wrzątek, zalewam kubek i pytam czy mogę zjeść przy nich pokazując na pieczywo, na co słyszę żebym to schował na później. Przed chwilą jedli obiad i jeszcze coś zostało. I tym sposobem na stół wjeżdża schabowy, ziemniaczki i korniszony. Potem kawka i aż się nie chce iść. Ale nie ma wyjścia. Drogi nie oszukasz. Żegnamy się ciepło. Ruszam i już wiem, że na moje nogi ani olfen ani ibuprofen max, czy też algan i ketonal nie działają tak dobrze jak produkt z browaru Bernard. Szkoda że tylko przez godzinę. A tu jak okiem sięgnąć – żadnej „apteki” na horyzoncie 😉 Wreszcie docieram do Pelhrimov, idę prosto na parafię i na szczęście bez problemu dostaję nocleg. Cudowna, opustoszała starówka, zdążyłem jeszcze na szarą godzinę, żeby zrobić kilka zdjęć. Wi-fi jest tylko w pubie, więc chcąc nie chcąc trzeba było iść na piwko 🙂 Jutro nocleg już jest, ale przede mną 41 km.
///
Second night in a tent passed faster. I heard something walking under it, so I was thinking that I am on a ant-hill but nevertheless it was better this time. There was a wonderful sunrise in the morning with additional attraction – sounds of hunt. To sum up – there was no reason for delay – just go! In spite of the fact that my rucksack was blue and my jacket wad orange I felt better only when I was on a traffic road, with hope that I am not longer in a hunt zone. Unfortunately I had to go slowly, because my tibia hurt me awfully. First break for breakfast during which I used also an ointment and a bandage. Then I am going very slowly. I went 11 km but still 21 to cover. I am thinking about next break, so when I see people in one garden I am asking about hot water. “Ok, no problem”. When I am asking about possibility to charge my phone battery I hear “will you stay here for so long?” – no, just for 15 minutes 🙂 “OK”. And I am going on and soon it is high time for lunch. Menu for today – a special meal – a powdered soup 😀 I am looking for people, asking for hot water, one guy is looking at my mug weirdly and inviting me into their garden. He looks as my uncle and treats me in the same politely way. “Maybe a beer?” It`s hot, I`m tired and thirsty so the answer is obvious. We are drinking, talking and finally I get also a water, making my soup and asking if I could eat here something showing a soup and a bread. But the host let me leave it for later, they are just after a dinner and there is something more. And in this way I got a pork chop, potatoes and gherkins. After that – a coffee and it is hard to move. But there is no other option. You cannot cheat the way. We say goodbye and I am going. Now I know that no one medicine is so helpful as a drug from Bernard Brewery 😉 It`s pity that works only for an hour. And unfortunately there is no “pharmacy” nearby 😉 In the late afternoon I am reaching Pelhrimov and this time I can sleep in presbytery. Beautiful city, I am taking some pictures and because the fact that wi-fi is only in a pub I am forced to go for a beer 😉 Tomorrow I have a place to sleep but there is 41 kilometres to go before.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.