Dzień 33 wspomnienie Camino
Chioggia – Monticelli [40 km]
Wczorajsze spotkanie z salezjaninem Don Marco wyglądało zupełnie inaczej niż z każdym innym włoskim księdzem. Rozmowa trwała mniej niż minutę. Idę z Polski i szukam kawałka podłogi na noc. OK. Żadnego stękania, wymyślania, żadnych pytań. Po prostu ok. Chodź za mną. Gdy rano szukałem Don Marco żeby oddać klucze, znalazłem sprzątaczkę. Chciałem jej je oddać, ale ona zdzwoniła do księdza, który przyszedł mnie pożegnać. Wyprowadza mnie za bramę i pokazuje coś na słupie. Żółta strzałka, dobrze mi znana… 🙂 To oznakowanie drogi do Santiago de Compostella. Tak więc dziś idę szklakiem Jakubowym. Chyba mam kryzys tysiąca kilometrów. Zgodnie z GPSem dzisiaj przekroczyłem ten dystans, chociaż według mnie to było już dwa dni temu. Sprawdzę po powrocie. Moja karimata n podłodze wykazywała dzisiaj rano silne właściwości przyciągające. Po godzinie przerwa na wi-fi w Mc Donald`s, ale procedura uzyskania kodu dostępu podniosła mi na tyle ciśnienie, że potem przerwa była dopiero po 13 km 🙂 Po drodze, na parkingu spotkałem rodaka, kierowcę ciężarówki i wreszcie miałem okazję do wypicia prawdziwej kawy. Nie dwóch łyżek espresso czy 5 łyżek americano, tylko wielkiego kubka, który wystarczył na 20 min rozmowy. Dziś mam nocleg u sióstr zakonnych. Don Marco spędził 10 minut na rozmowie telefonicznej żeby mi to „załatwić”. A potem tylko westchnął. Tak więc dopóki się nie rozpakuje, to tak naprawdę nie mam pewności czy nocleg będzie czy nie. Wieczorem okazało się że moje obawy były zupełnie niepotrzebne. Siostry prowadzące szkołę przykościelną bardzo sympatycznie mnie przywitały, dostałem łóżko i zaproszenie na śniadanie. Czego więcej trzeba po 40 km.
///
Yesterday meeting with salesian Don Marco was totally different than any other meeting with Italian priest. Our conversation was no longer than one minute. “I`m going from Poland and I`m looking for a place on a floor to sleep.” “OK.” No hesitation, no excuses, no questions. Just –“ ok, follow me”. In the morning, when I was looking for Don Marco as I wanted to give him back keys, I met a cleaning lady and I wanted give it to her. But she called Don Marco and he came to say goodbye me. He is seeing me to the gate and showing something on a pole. It is a yellow narrow, which I know very well… 🙂 It is a sign of Camino de Santiago. So today I`m going the way of St. James. I guess I have a crisis after 1 000 km. According to my GPS, today a covered this distance, but according to my calculations it was 2 days before. I will check it after all. My mattress showed today strong magnetic properties and I couldn`t get up. After one hour walking I made a break for wi-fi in Mc Donald`s, but the procedure to obtain an excess code irritated me so much that next pause I did not until 13 km. On a way I met a Polish guy, a truck driver and finally I had an opportunity to drink a real coffee. Not 2 spoons of espresso or 5 spoons of americanos, but a big mug which was enough for 20 minutes of conversation. Today I `m staying at nun`s place. Don Marco called them and talked for 10 minutes to arrange me accomodation. But after that, he just sighed. So till I unpack there my rucksack, I`m not sure if I have a place to sleep. But in the evening it turned that my fear was unnecessary. Nuns greeted me very friendly, I got a bed and invitation for breakfast. What could I want more after 40 km
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.