Menu

Dzień 40 na rezerwie przez Apeniny

Caimercati – Gubbio [32 km]

Wczoraj, po trzydziestu kilku kilometrach schodzę z gór do małej wioski. Jest już po 17, robi się ciemno, przede mną jeszcze 9 km. Rozglądam się za miejscem, gdzie można by usiąść. Mijam grupkę Włochów którzy coś do mnie mówią. Niestety nic nie rozumiem. Nagle słyszę międzynarodowe słowo, które tym lepiej brzmi, im więcej kilometrów masz w nogach. Birra? O tak. Tak więc nawiązujemy kontakt, znajduje się ktoś kto mówi po angielsku. Po 15 min pytają czy bym gdzieś tam do nich nie dołączył. Za wiele nie zrozumiałem, ale pewnie że dołączę. Ciemniej już teraz i tak nie będzie… I w ten sposób, nagle jestem w środku imprezy urodzinowej. Szampan, ser, oliwki, salami, domowe wino. Zapominam o zmęczeniu. Może i dobrze. Bo ostatnie 9 km to podejście. Pierwsze 7 delikatne, ale jednak w górę. Idę w górę rzeki. Ostatnie 2 km idę na absolutnej rezerwie. Ale najważniejsze że się udało. 47 km w Apeninach. Czeka na mniej już Mateusz z Belgii, u którego nocuję. Długo by opowiadać, ale przez 20 miesięcy, podróżował z osiołkiem – Alice. Dotarli w tym czasie m.in. do Santiago, Rzymu i Jerozolimy. Rano już przed 7 jestem w drodze i kolejny dzień w górach. Dobrze że na dzisiaj miałem zaplanowane tylko 32 km. Wczoraj zjadłem wszystkie zapasy, więc dziś tęsknię za dawką kalorii. Mam tylko chleb, ale to nie to. Więc kiedy po 21 km docieram do San Bartolomeo, jestem lekko zdesperowany, nie ma sklepu. Jest jakieś bed and breakfast, ale pani która mi otworzyła nie mówi po angielsku. Ok. Siedzę więc i łapię oddech, gdy zauważam kogoś w oknie. Okazało się że wcześniej zadzwoniłem do złych drzwi, a Claudia jak się później okazało mówi jednak po angielsku. Tak więc pytam czy można kupić coś do jedzenia. Nie, nie mogę. Ale mogę zjeść breakfast 🙂 Na koniec nie chce pieniędzy, a ja łapię taką dawkę energii, że teraz mógłbym dojść do samego Rzymu 🙂 Po drodze mam tunel – 1200m. Po drodze mijają mnie 2 policyjne samochody. Żaden problem. Po 15.00 jestem już na miejscu. Super. A jutro kolejny rekordowy dystans. Tylko 14 km. Muszę złapać trochę energii na końcówkę 🙂

///

Yesterday, after more than 30 km I went down from the mountains to a small village. It`s after 5p.m., it`s getting dark and I have still 9 km. I`m looking for a nice place to rest for a moment. I`m passing a group of Italian, they are talking to me, but unfortunately I don`t understand anything. And suddenly I hear an international word. The more you are tired the better the word sounds. Birra? Oh yes. So I stopped, one guy is speaking English. After 15 minutes they are asking me if I joined them somewhere. I didn`t understand all, but of course I will join. It won`t be darker any more…And in this way I am on a birthday party. A champagne, cheese, olives, salami and homemade wine. I forgot about tiredness. Maybe good, because last 9 km was climbing up. I`m going up river. Last 2 km I am deadly tired. But the most important is that I succeeded. 47 km in Apennines. I`m awaited by Mathieu from Belgium, my host for this night. It is a long story, but he has been travelling with a donkey – Alice, for 20 months. They reached among other things Santiago, Jerusalem and Rome. In the morning, before 7 a.m. I am on the way again. And the next day in the mountains. Good that today I have only 32 km. Yesterday I ate all food so today I miss for a huge amount of calories. I have just a bread. So when after 21 km I reached first village – San Bartolomeo – I am a little desperate, there is no shop here. Only a bed and breakfast, but a woman doesn`t speak English. So I sit down just to take a short break, when I saw other woman in the window. And it turned that I knocked to the wrong door firstly. Claudia from B&B speaks English, so I asked if I could buy something to eat. I cannot… but I can eat a breakfast 🙂 After all she doesn`t want money. What is more, now I have so much power that I could go straight to the Rome 🙂 Later I have a tunnel on my way – 1200 m. Two police cars passed me, but there was no problem. After 3 p.m. I reached my destination. Gret! And tomorrow my next distance record. Only 4 km. I have to take a deep breath for the finish.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.