Dzień 45 „Roma – 100 km”
Spoleto – Configni [48 km]
Wieczorem docieram do Spoleto. Robię zakupy i dzwoni do mnie Edoardo. Jest on zajęty do późna w nocy, ale przywozi mi klucze do mieszkania. Super! Idę więc powoli. Jak to często bywa, na końcówce mam pod górę. Ale to dobrze. Jutro mam 47 km, więc wychodzi na to że przynajmniej początek będzie sympatyczny 🙂 O 6 pobudka. Edoardo wstaje żeby się pożegnać. Jak na 6 rano jest bardzo zadowolony. Chyba dlatego, że to nie on ma przed sobą ten dystans. Ruszam i zapowiada się naprawdę piękny dzień. Jeszcze widać księżyc, jest rześko i żadnej chmury na niebie. Już po 9 , gdy tylko słońce zajrzało do doliny którą szedłem, zrobiło się ciepło. Wymarzony dzień. W Tervi widzę stary kamień milowy – Roma 100 km. Na dziś zostało już tylko 18 km, ale czas ucieka a jestem umówiony z polskim księdzem o 18, a na końcówce czeka mnie jeszcze 300 m przewyższenia. Na ostatnim etapie drogi zmęczenie zastępuje lekka adrenalina. W kompletnych ciemnościach idę sobie przez las. Wiadomo że to tylko las, ale jakby nie było to ciemny las i to gdzieś w nieznanym. A na dodatek co jakiś czas na drodze mam do wyminięcia bagno, a więc jestem po kolana utytłany w błocie. Ksiądz Jacek z Configni z pewną nieśmiałością zareagował na pytanie o kawałek podłogi, ale okazało się że naprawdę jest bardzo pozytywnym człowiekiem. Zawiózł mnie na nocleg, a później mimo że nie chciałem sprawiać problemów pojechaliśmy do Configni coś przekąsić. I tu kolejna sympatyczna historia. Pani w barze mówi, że już późno więc nic nie ma. Więc ksiądz mówi, niech zrobi cokolwiek, jakąś przystawkę. No i przystawka jest delikatnie mówiąc – imponująca. Grzanka z lokalnym serem, grzanka z oliwkami i jeszcze jedna z innym dodatkiem, poza tym deska lokalnych serów i lokalnych wędlin, sos z oliwek, małe naleśniki ze szpinakiem, chipsy na ciepło, dobre pieczywo i tutejsze wino. Dawno cokolwiek nie było tak dobre 🙂
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.