Menu

18 październik – Lepushe.

Na sniadanie dostalismy sadzone jajka, tosty, dzem jagodowy i gruszkowy, ser i dzbanek herbaty. Plusem spania u lokalnych gospodarzy jest posmakowanie ich kuchni i zaciagniecie jezyka na temat szlakow. Tym razem mielismy szczescie, dostalismy mapke jakiej nie spotkalam wczesniej w necie szukajac informacji o tutejszych szlakach. W przewodniku wyczytalismy ze nie ma tu znakowanych szlakow, a jak sie okazalo jest ich calkiem sporo. Pawel wybral jedna z petelek i przed 9 ruszamy. Szlak szybko zaczyna wspinac sie pod gore. Kolejny dzien z rzedu gorskich wycieczek dla mnie jest kryzysowy, a przynajmniej poranek. Albo lekkie przemeczenie, albo to niestrawnosc po opitych tluszczem grzankach. Po wspieciu sie jednak na 1600 metrow, jakos dolegliwosci zaczely znikac a pojawiac sie zaczely cudne widoki. Skaliste gory dookola, a my na zielonej polanie. Kilka drewnianych chatek, byc moze zamieszkalych latem, a moze od lat juz opuszczonych. Prawie od poczatku drogi widzimy wyraznie najwyzsza gore w okolicy, 1978 m, jak sie pozniej okazuje jest punktem kulminacyjnym naszej trasy. Niestety niepotrzebnie zrobilismy przerwe pod samym szczytem, piwko, zupka, odpoczynek. W miedzyczasie naszly chmury i po ostrej wspinaczce nie bylo juz zadnego widoku. Na szczescie znaki byly dosc gesto usiane, wiec nie zeszlismy z trasy. We mgle szlismy grania, dopiero po zejsciu na nizsza wysokosc znowu zobaczylismy kawalek swiata. Po drodze jeszcze mala przeszkoda w postaci zawalonego mostka i juz docieramy powoli do auta. Pogoda sie psuje, wybieramy kierunek Shkodra. Za wsia zatrzymujemy sie zeby zrobic cos do jedzenia, spokoj zaklocaja szwedajace i niczego nie bojace sie krowy. Meldujemy sie na noclegu, w pokoju pali sie koza, kibelek na malysza, drugi na szczescie normalny, w pokoju 3 wygodne lozka, gospodarz zrobil nam kawke, mocna, w malutkich filizankach, ale smaczna. W deszczu idziemy na zakupy. Krecac sie po miescie robimy dodatkowe 5 km. Albanskim specjalem sprzedawanym co kawalek w budkach na ulicy jest byrek, zawiniete ciasto drozdzowo francuskie z nadzieniem. Probujemy z serem, drugi ze szpinakiem. Oba smaczne, oba niedrogie, jakies 2,5 zl za jeden. Mokrzy, zmeczeni i zadowoleni wracamy na nocleg i planujemy co dalej. Zapowiadane deszcze pokrzyzowaly nam wczesniejsze plany dluzszego pobytu w gorach.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.