Menu

Dzień 12 Ploaghe Ittireddu 39,5 km

Dziś pierwszy raz ruszamy rano, gdy nad ziemią unosi się jeszcze poranna mgła. Jeżeli się zastanawisz jak to jest tak iść i iść, to dziś przez ponad godzinę podziwialiśmy krople wody mieniące się na różnego rodzaju pajęczynach i nitkach babiego lata. Dziś niedziela czyli dzień polowań. Najpierw mijają nas samochody z myśliwymi i psami na przyczepach, a chwilę potem już widzimy towarzystwo biegające po lesie z pukawkami – i tak co niedzielę. Szlak pięknie dziśnas prowadzi. 22 km do najbliższej miejscowości, cały czas wśród pól i gajów oliwnych, wśród wzgórz, z których roztaczają się widoki na okolicę. Z jednej strony podziwiamy, z drugiej strony pokonujemy ten odcinek ze średnią prędkością 5km na godzinę. Może nie jest to super szybko, ale ja już drugi dzień mam zapalenie stopy i łykam ketonal, a Iza przy takich odcinkach jak wczoraj czuje ten dystans w plecach. Tak czy siak, pędzimy do Chilivani. Stawiamy, że jest tam sklep i że powinien być otwarty do 13.00 (niedziela). 12.45 docieramy do centrum: stacja kolejowa, kościól a sklepu nie ma. Jest z drugiej strony torów, zanim odnajdujemy drogę w plątaninie domków i łamiąc kilka zakazów teren prywatny, zakaz wstępu jest godzina 12.57. Sklep jest już zamknięty. Chciałoby się powiedzieć coś pozytywnego, niestety, tego co myślałem nie da się napisać.
Mamy 2 l wody, upał jak cholera i do przejścia 18 km bez sklepu, baru czy zabudowań po drodze. Chwilę zbieramy myśli, ruszamy, tankujemy 0,5 l wody w nieczynnym barze i do przodu. Upał utrzymuje się do 17.00 więc 7km przed celem, mając 1l wody, odpoczywamy przed jakimś domem, gdzie na podwórku biegają dwa psy (tutaj na każdym podwórku biegają zwykle conajmniej 2, najwięcej mamy na zdjęciu 12, ale było ich wtedy kilka więcej) i zastanawiamy się: zaspokoić pragnienie i iść do centrum zrobić zakupy i wrócić kilometr czy dwa żeby rozbić namiot, a potem rano zrobić zakupy, czy przetrwać do rana z jednym litrem, ale zrobić mniej km? Idealnie byłoby gdybyśmy mogli uzupełnić wodę w domu, pod którym odpoczywamy. Tak też udaje się zrobić. Po następnych 10 minutach z domu wychodzi gospodarz i po chwili dostajemy od niego 2 butelki wody. Dogadujemy sìę również, że droga którą chcemy iść jest zamknięta i musimy zmienić trasę. Chłopak tłumaczy nam jak iść strasznie przy tym przeklinając. Oczywiście nie ma nic złego na myśli mówiąc curva, curva, curva. Po prostu przed nami jest kilka zakrętow do pokonania:). Ruszamy a potem rozbijamy namiot pokonując dokładnie taki sam dystan jak wczoraj – 39,5km (plus minus 100 m).

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.