Menu

Dzień 9 godz. 20:55

Sines – Foros da Quinta [18 km]

8 rano – jeszcze dobrze nie zdążyłem wstać a stopa już się buntuje. Co jak co ale ta będzie mi jeszcze potrzebna, także zdecydowałem się na wizytę u lekarza. W przychodni harmider, kolejka, nie ma specjalisty, całkiem znajome oblicze służby zdrowia. Czekałem ze zniecierpliwieniem bo Camino czeka aż wreszcie nadeszła moja kolej. Poszło szybko, lekarz nawet nie dotknął stopy, przepisał stos lekarstw, ale skierował mnie z bandażem do następnego gabinetu, żeby ją opatrzyć, więc posłusznie idę, patrze a tam znowu nie mniejsza kolejka.. W obawie przed zemsta starszych pań nie śmiałem się wciskać w kolejkę, ale czekać drugi raz też nie. Więc bandaż w prawo, bandaż w lewo, po drodze apteka i w drogę. Po 3 godzinach 10 minutach człapania jestem w Santo Andre, po drodze mijam Lidla także uzupełniam co nie co zapasy. I zmierzam już ostatni fragment dzisiejszej trasy do Foros da Quinta, gdzie mam zaproszenie na nocleg od Alexa z Couch Surfingu. Dziś tylko, albo w obecnym stanie zdrowia aż 18 km.

Na zdjęciu tabliczka, którą przywiózł Alexowi jego tata w latach 80-tych. Była w pociągu Bombaj – Kalkuta. Gadamy, jemy kolacje, sympatycznie.

///

8 a.m. – I hardy woke up and I felt this pain again. I need my feet so I decided to go to the doctor. Huge queue, noise and no orthopedist. But I am waiting and waiting, finally my turn, but doctor didn’t even touched me, gave me quickly some recipes and that`s it. I bought one medicine and I got moving. After 3 hours and 10 minutes I1m in Santo Andre and I am doing shopping. And I`m going to Alex from Couch Surfing . Today I went only (or taking my leg into consideration as much as) 18 km.

On the picture – a board which was given to Alex by his father in 80`s. It was in a train from Bombay to Calcutta. We are talking, having supper and enjoying evening.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.