Dzień 11 godz. 20:19
Carvalhal – Setubal [22,5 km]
8.20 start – kierunek przystań w Sol Troia, z której promem mam się przedostać do Setubal. Po 2h doszedłem do Comporta gdzie zaczynał się cypel niczym nasz Hel, ale szczerze mówiąc do naszego półwyspu wiele mu brakuje. Spodziewałem się imponujących widoków, ale szału nie było. Stopa doskwierała, choć nie było źle. Po drodze spotkałem Holendra, który 3 tygodnie temu ruszył rowerem z Granady w Hiszpanii, później przez Tarifę na południu przedostał się do Przylądka Św. Wincentego i teraz tą trasą co ja jedzie do Lizbony. Po 5 h marszu, o 14.30 jestem na przystani. Całe szczęście. Po 4 godzinach wędrówki z plecakiem stopa mocno już dokucza. Prom właśnie odpłynął, także miałem godzinę przymusowego opalania. No cóż, co zrobić 😉 Dziś u Bombeiros pełna kultura – łóżka, prysznic – czego chcieć więcej. Wieczorny rytuał, na który składa się pranie, zakupy, kolacja, przestudiowanie mapy na następny dzień – wszystko wykonane, więc czas spać. Jutro Lizbona i sporo kilometrów – trzeba zebrać siły 🙂
///
8.20 a.m. I started -towards marina in Sol Troia, so that I could go to Setubal by ferry. After 2 hours I reached Comporta where begins headland, as Hel in Poland, but honestly our cape is much more worth seeing. I expected amazing views here, but it wasn`t special. My feet still hurted, but it was not so bad. I met a Dutchman, who was travelling by a bike from Granada via Tarifa, Cape St. Vincent also to Lisbon. After 5 hours, at 14.30 p.m. I`m in marina – good, because the pain is stronger now. I missed one ferry, so I have to wait an hour for the next, laying in the sun – not bad 😉 Today Bombeiros have high standard – beds, shower – I don`t need nothing more. As usual in the evening – washing, shopping, food, studying map – everything done so I can go sleep. Tomorrow Lisbon and lots of kilometers – I have to take a rest 🙂
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.