Dzień 16 godz. 10:35
Azambuja – Santarem [35 km]
Ruszam o 5.40. Jest ciepło. Bardzo ciepło. Przechodzę nad torami, zapalam czołówkę i czekam aż pojawią się strzałki w lewo. Po 20 min są. Skręcam w szutrową drogę stanowiącą fragment starożytnej drogi rzymskiej. Pojawiają się charakterystyczne duże okrągłe słupki (millario), które pełniły rolę kamieni milowych w czasach rzymskich. Idę przez jakieś 3 km tą drogą w szpalerze trzcin. Tam coś przemknie, tu coś zaszeleści, wyobraźnia pracuje. O 7 jest jeszcze ciemno. Duże zachmurzenie i wilgotność powietrza, niesamowicie parno. Postanawiam sprawdzić czy tutejsi rozumieją język polski. Ciężko zachować powagę, ale mówię: „daj mi Zosiu kiszoną kapustę z salcesonem” i pokazuję jednocześnie na usta. Pani pyta „Sandwich?”, na co przytakuję. Tak więc – trochę rozumieją 🙂 Jakby nie było najadłem się 🙂
A na zdjęciu jedno z dwóch rodzajów portugalskiego piwa.
///
I left bombeiros at 5.40 in the morning. It is warm, very warm. I cross railway track, turn my head flashlight on and I`m waiting for arrows showing to turn left. I see them after 20 minutes. I turn in a road which was a fragment of ancient architecture. Here and there come out huge round columns, called millario. I`m going 3 km surrounded by reed. Something rustles, something steals, imagination is working JAt 7 a.m. is still dark. Cloudy and humid weather, it`s enormously sultry even so early. I have an idea to check if natives understand Polish language, so I`m asking in Polish about our local specific food and in consequence I got a sandwich, so not bad, I`m not hungry 🙂 Result – they know Polish a little 🙂
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.