Dzień 11
Zemun Polje, Belgrad – Smederevska Palanka (95 km)
Fantastyczne przyjęcie, fantastyczne pożegnanie i nie ma wyjścia – trzeba jechać dalej. Mamy szczęście, że to dziś przejeżdżamy przez Belgrad. Jutro przylatuje Putin i w mieście odbędzie się parada wojsk, a to oznacza jeden wielki korek. Belgrad w centrum wygląda jak każda europejska stolica, ale już wylot z miasta to jeden wielki ciąg metalowych szczęk, w których handluje się wszystkim, a przede wszystkim piwem. Sklepy z tym cennym trunkiem są co 50m, nawet zaraz obok supermarketu stoi nic innego jak właśnie budka z piwem. Ciekawe jak to wszystko działa. Po około 25 km od startu wydostajemy się z Belgradu. Wcześniej jednak spędzamy godzinkę w serwisie rowerowym, cały czas mamy problem z suportem. Wydaje się że teraz już będzie lepiej. Dziś mamy bardzo zabawny dzień. Droga robi sobie z nas żarty, za każdym razem gdy jesteśmy na górze musimy zjechać na dół i tak w kółko. Po drodze nawiązujemy kolejne przyjacielskie kontakty z Serbami. Nie będę pisał o szczegółach, bo jeszcze sobie ktoś pomyśli, że my tu cały czas imprezujemy zamiast pedałować 🙂
Popołudniowy odpoczynek kończą odgłosy grzmotów gdzieś w oddali. Ruszamy, trochę postraszyło, ale wygląda na to że się udało. Burza poszła bokiem. Po 15 km, gdy do celu było jeszcze ponad 30km, nagle zrobiło się ciemno, w ostatniej chwili zdążyliśmy się zatrzymać i włożyć kurtki przeciwdeszczowe. Gdy zakładaliśmy ochraniacze na buty oberwanie chmury już było w toku. Jak dobrze, że tuż przed wyjazdem mądre głowy namówiły nas na zabranie kurtek wodoodpornych. Temperatura momentalnie spadła z 25 do 16 stopni. W deszczu i kompletnych ciemnościach docieramy na miejsce, na nasze spotkanie wyjeżdża Ivica i omijając centrum miasta podjeżdżamy pod dom. Prognoza na jutro nie jest obiecująca, ale dzisiaj nie będziemy się tym martwić.
Dziś spędzamy fantastyczny wieczór z Ivica i jego rodziną. Pyszny kozi ser domowej roboty, wątróbka z nutrii (nawet nie wiedziałem że to się je), dużo ciekawych tematów i nie wiadomo kiedy mamy 22.00. Dobrze że jutro tylko 60km.
/
A fantastic welcome, fantastic parting and there is no other option – we have to leave. We are lucky that we are passing Belgrade today, because tomorrow Putin will visit a town and it will take place a military parade so it means a huge traffic. Belgrade in the Center looks as each other European capital, but on the suburbs there are plenty of metal cabins, were people sell everything, especially beer. Shops offering this valuable liquid are every 50 metres, even just behind a supermarket. I wonder how it works. After about 25km we leave Belgrade. But before that, we are spending an hour in a bike service, because we have still a problem with a bottom bracket. We suppose now will be better. We have a really funny day. The way makes fun o us today. Everytime were we are on a top we have to go down and so on and so on. During the way we established next friendly relations with Serbians, but I will not write about the details, as one can think that we only have a party instead of cycling 🙂
In the afternoon our rest was interrupted by the sounds of thunders in the distance. We started hopeful that the storm will pass close by. After 15 km, when we had 30 km to our destination suddenly it has become dark and in last moment we managed to dress our raincoats. Thanks God that just before the beginning of our trip wisdom friends made us to take waterproof jackets. Temperature rapidly fell down from 25 to 16 degrees. In a rain and completely darkness we reached our destination. Ivica went forward to meet us and avoiding a center we are going to his home. A weatherforecast for tomorrow is not positive but we won`t be worry about it today.
We spent a great evening with Ivica and his family. Delicious homemade goat cheese, nutria livers (I even didn`t know that one can eat it), many interesting subjects and I didn`t noticed that it is already . Good that tomorrow we have only 60 km.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.