Dzień 14
Nisz – Pirot (67 km)
Ranek wita nas pięknym słońcem. Wspólne śniadanie, kolejne pożegnanie i jesteśmy na zewnątrz. Trzeba się cieplej ubrać, jest rześko. Ruszamy i z każdym kilometrem widoki są coraz wspanialsze (wszędzie góry). Nasz entuzjazm chłodzą jedynie dwa sympatyczne podjazdy, każdy to ponad 10km i do pokonania ponad 500 m przewyższenia. Pot leje się po plecach, ale niesamowite krajobrazy to wynagradzają. Dobrze że dziś już 14 dzień pedałowania i wcześniejsze 1300km przygotowało nas do tego. W innym wypadku, myślę że byłoby naprawdę bardzo ciężko.
O 16.00 jesteśmy już na miejscu. Na obiad specjalność serbska piaskowica – smażone na ruszcie mięso mielone z cebulką plus warzywka, wszystko podane w pysznej bułce. Możemy jechać do naszego gospodarza Milana. Kolejny raz słyszymy słowa „dziś to Wasz dom, więc czujcie się jak u siebie” i możecie mi wierzyć, że to nie jest pusta formułka. Tacy są Serbowie, tak więc jeżeli ktoś mnie zapyta co myślę o Serbii – odpowiedź jest jedna – ludzie są fantastyczni.
Na kolację domowy burek, który tym razem nazywa się pita. Pita z serem i ze szpinakiem. Absolutnie fantastyczna sprawa.
Przy okazji wyznaczania trasy na jutro, okazuje się, że jedyna droga do Sofii to autostrada. Raczej nie można jeździć tam rowerem. Nie ma dróg alternatywnych. Są trasy przez góry, ale jest to opcja na pieszą wędrówkę. Sprawdzamy pociągi. Jest tylko jeden na dobę, jest tutaj przed 5 rano i nie zabiera rowerów. W internecie znajduję polską relację z podróży dokładnie tym samym pociągiem. Można się dogadać z konduktorem 🙂 My jednak decydujemy się pojechać rowerami. Milan dzwoni na policję i pyta się jak to jest tak naprawdę i okazuje się że jednak można jechać rowerem autostradą, a przynajmniej serbska policja nie ma nic przeciwko.
Tak więc wszystko jasne. Plan gotowy, trasa zapisana, można iść spać.
/
Sunny morning, a breakfast, next parting and we are outdoors. We have to get dressed warmer, it`s quite cold. We are riding and with every kilometer landscapes are more fabulous (we are surrounded by mountains). Less optimistic is today`s topography, two acclivities of 10 km and 500 m of elevation to overcome. We are cycling in the sweat of our brows but amazing views recompense us for this effort. It is a 14th day of our trip so as we have ridden 1 300 km so far, now we are in a better shape. Otherwise, it could be really hard.
Till 4 p.m. we realized our plan. For dinner we eat speciality of the region – piaskowica – grilled minced meat with an onion and vegetables, everything served in a delicious roll. We can go to our host Milan. It is another time when we hear: “today it is your home, behaving as if you owns this place” and you can believe me: it`s not just words. That`s the Serbian are, so when someone ask me what do I think about Serbia, the answer is only one – people are incredible. For supper we got homemade burek, this time called pita. Pita with cheese and spinach. Absolutely amazing food.
When we were planning a route for the next day it turned out that the only possible way to Sofia is a motorway/ It is rather forbidden to go by bike there. There are some tracks across mountains, but it is an option only for hiking. We check trains. There is one per day, here is at 5 a.m. and no bikes are allowed. In Internet we find a Polish relation about a trip by exactly the same train. One can reach an agreement with a conductor 🙂 However, we are choosing bikes. Milan calls the police and ask how it is in fact with the ban connected with bikes on a motorway and finally we have permission from Serbian police.
So, everything is clear, the plan is ready, the route is fixed so we can go sleep.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.