Dzień 32
Cypr – Izrael
Ostatni dzień na Cyprze czas zacząć. Rano krótki jogging po folię stretch, muszę zabezpieczyć rower. Do tutejszej Castoramy 2 km. Na którymś skrzyżowaniu poszedłem inaczej niż prowadziła mnie nawigacja i dzięki temu oszczędziłem 1km. Wracając popełniam kolejną pomyłkę. 50 m od bloku skręcam w druga stronę, dzięki czemu znajduję czynne biuro, gdzie drukuję kartę pokładową. Uwielbiam takie pomyłki. Powinienem chyba iść coś zwiedzać, w końcu to ostatni dzień, ale po prostu mi się nie chcę. Sprawdzam wszystko na mapie, planuję powoli co będę robił w Izraelu i w ten sposób dosyć szybko mija poranek. O 12.00 ruszam na dworzec autobusowy. Maks z Leną okazali się niesamowicie pomocni. W nocy poszliśmy jeszcze z Maksem po karton, żeby zabezpieczyć rower, rano zostało zbyt mało czasu, żeby szukać kantoru, a że mam już tylko dolary Maks pożyczył mi 10 euro na bilet.
Bez problemu docieram na lotnisko. Tam spotykam 3 Francuzki z rowerami. Pytam je jak zamierzają je przewieźć, bo sprzęt stoi z sakwami, cały obładowany, na co jedna z nich mówi, że po prostu owiną je strechem i już. Czemu ja trafiłem na informację jak porządnie przygotować rower do wysyłki… Mogłem też po prostu na miejscu owinąć go folią i po kłopocie. Chyba 😉
Pomyślnie przechodzę przez kontrolę, proszę od razu siostrę o zakup biletu powrotnego do Polski i czekam na otwarcie bramek. 17.40 start, a 50 przed nim pojawia sie agent Mosadu, który wyrywkowo sprawdza dokumenty. Znając swoje wcześniejsze doświadczenia, nie zadawałem sobie pytania czy do mnie podejdzie, tylko kiedy to zrobi… I po chwili prosi o mój paszport i zaczynamy wywiad. Kto, gdzie, kiedy, co robie. Po chwili z jeszcze innym idziemy na kontrolę. Zdejmuję buty, dokładne macanko, potem przeszukanie skanerem. Aż tu nagle spodnie zaczynają piszczeć. Proszę lekko je zsunąć. W tym momencie miałem już w głowie przerażającą wizję zwłaszcza, że skaner nie chciał przestać hałasować, ale na szczęście drugi był cicho, więc mogłem się ubrać. Nawet skarpetki sprawdzają. Po całym dniu w upale, nie zazdroszczę roboty. Zabierają mi cały bagaż – proszę sie nie martwić, odbierze Pan na miejscu – i o 17.38 odprowadzony zostaje do samolotu. Po przylocie okazuje się, że bagażu nie ma. W biurze rzeczy znalezionych zgłaszam całą sytuację, otrzymuję potwierdzenie i kosmetyczkę, taki niezbędnik dla kogoś kto został w spodenkach i koszulce parę tysięcy kilometrów od domu. Otwieram ją a tam….. grzebień 🙂 no i parę innych drobiazgów. Łapię pociąg do centrum skąd odbiera mnie Gil ze swoją dziewczyną. Idziemy coś zjeść. Zwykły hamburger i cola – 66zł. Tutaj jest po prostu drogo. O 23 uzyskuję informację, że bagaż jest w drodze do Tel-Aviwu. Mam nadzieję, że do wieczora i w całości go odzyskam…
/
It`s time to Begin the last Day on Cyprus. In the morning a short jogging for stretch plastic film, I have to protect my bike. I have 2 km to a shop, on one of the road junctions I went another way than I should according to the navigation and thanks that I had 1 km less. Going back I made next mistake. 50 m of the block I turned in the opposite direction and in this way I found an open office where I print my boarding card. I love such mistakes. I suppose I should visit a town, but I can`t force myself to it. Checking all in a map and planning what to do in Israel morning passed quickly. At 1 o`clock I`m going to a bus station. Maks and Elena were absolutely helpful . At night we went with Maks for a containers to protect a bike. In the morning I had no time for looking for a bureau de change, and because of the fact that I have only dollars, Maks lend mi 10 euros for a ticket.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.