Dzień 11: Vila Nova de Milfontes – Porto Covo 17 km
Dziś będzie absolutnie fantastyczny dzień. Po wczorajszej nieudanej próbie spędzenia noclegu pod dachem dziś musi się udać. Mamy zarezerwowany pokój w hostelu, ale to dopiero wieczorem. Na razie pobudka o 7, rękawiczki czapka kurtka, mimo że za pół godziny wsystko trzeba będzie zdjąć. Woda na kawę się gotuje, a my w międzyczasie się pakujemy. Dzisiejszy odcinek opisany jest jako ciężki. Ma być cały czas piach i słabe oznakowanie trasy. Wszystko to rekompensują widoki, a taką wisienką na torcie jest ostatni odcinek przed Porto Covo. Szeroka piaszczysta plaża z wodą w kolorze błękitu. Po godzinie 14 jesteśmy w hostelu.
Centrum miasta położone jest 100 m od plaży supermarketu i deptaka. Jeżeli dodamy do tego fakt że Porto Covo to według mnie najbardziej klimatyczne małe miasteczko w Portugalii, to jest tak jak miało być – fantastycznie. W hostelu nie ma pralki, ale 300 m obok jest pralnia. Pozostaje się dogadać po portugalsku czy pranie będzie dziś do odebrania. Przez telefon w rolę tłumacza wdaje się właściciel hostelu. Niestety nie ma opcji żeby odebrać je suche jeszcze dziś. Prosze więc żeby tylko to uprać z zamiarem wysuszenia na noclegu, ale gdy po dwóch godzinach przychodzę po odbiór, wszystko jest suche uprasowane pachnące. Jutro bedzie się fajnie szło. W hostelu gotujemy kolacje i fajrant. Jeszcze dwa dni i kończymy etap 1 naszej drogi – Rota Vincentina.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.