Dzień 18: Lizbona – Alhandra 31 km
Jeszcze po ciemku, cichaczem żeby nikogo nie obudzić, wyszliśmy od Mario chwilę po 7 i wraz ze wschodem słońca żegnaliśmy Lizbone. Dziś wkraczamy już na szlak św. Jakuba. Pierwsze żółte strzałki znajdujemy nad rzeką Tag. Po chwili zbliżamy się do słynnego mostu Vasco da Gama, łączącego Lizbone z Setualeb, tak długiego, że pewnie i połowy nie było widać zanim zniknął na horyzoncie. Na tle rzeki i w ostrym pomarańczowym świetle poranka, jego widok był niesamowity, chyba dzięki temu Lizbona zapisze się w naszej pamięci jako bardzo majestatyczne miejsce. Szczęście że byliśmy tu o świcie, później ostre słońce i setki ludzi zmierzających z pracy, do pracy, biegających i spieszących się skutecznie przyćmi tę magię. Śledzimy uważnie znaki, nie są tak gęsto osadzone jak na Rocie, ale póki co wystarczająco. Zanim opuścimy miasto mija jakieś 7 km, później 3 km przez wąską ścieżkę pomiędzy krzakami i cały czas obserwujemy wylatujące z lotniska samoloty, współczując ludziom mieszkajacym w tych okolicach… Kolejne kilometry upływają a to przez miasteczko, a to długim drewnianym pomostem, przez pola, wzdłuż linii kolejowych, przechodzimy przez dworzec kolejowy w Alverca, później dość ruchliwą drogą docieramy wreszcie do Alhandry. Z daleka widać już było wysoki budynek z czerwonym napisem B.V. czyli nasz dzisiejszy cel. Tym razem bez żadnego problemu mogliśmy zostać na noc, choć nikt nie mówił po angielsku to doskonale sie zrozumieliśmy. Tu jest toaleta męska, tu damska, prysznice, pieczątka do paszportu pielgrzyma, na górze sala z materacami. Wspaniale, nic nam więcej nie potrzeba 🙂
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.