Dzień 21: Santarem – Golega 34,5 km
Jak dobrze na śniadanie zjeść coś innego niż płaty ryżowe. Tak więc po przepysznych kanapkach z serem ruszamy. Na zewnątrz witają nas krople deszczu. Na razie jest to zbyt mało żeby zakładać ubrania przeciwdeszczowe, ale chyba wszystko przed nami. Chwile zajmuje nam znalezienie strzałek na etapie opuszczania murów obronnych miasta i już po chwili długim zejściem opuszczamy Santarem. Wschód słońca niestety gdzieś za chmurami. Zaraz za Santarem mijamy stary bardzo piękny dworzec kolejowy i wchodzimy na drogę która prowadzi wśród pól. Mijamy uprawy papryki, pomidorów, kukurydzy i jedne małe poletko z arbuzami. Mżawka przechodzi w deszcz i gdy ubieramy się dogania nas pielgrzym którego widzieliśmy 3 dni wcześniej. Tym razem jest czas na chwilę rozmowy. Irlandczyk po 60, który przeszedł wczesniej Camino Francuskie i Camino Portugalskie z Porto do Santiago. Chwila rozmowy, ale że chłopak ma tylko 7 kg na plecach to szybko nam uciekł. Przerwa na kawę w miasteczku gdzie byłem 3 lata temu i gdzie zrobiłem fajne zdjecie starszemu Panu. Gdy przyszliśmy, przed barem nie było nikogo. Gdy wychodziliśmy ten Pan siedział przed barem tak jak 3 lata temu. Jednak nie na tym samym miejsu przenajmniej. Podobnie bylo w Santarem. Tam trafiliśmy po 19 na uliczkę gdzie ostatnio zrobiłem zdjęcie dwóm braciom, w ich miejscach pracy – fryzjerowi i szewcowi. Tym razem szewc był już w drodze do domu ale fryzjera zastaliśmy w tym samym miejscu. Tylko delikatnie się postarzał. Droga była trochę męcząca, ciepło powyżej 24 stopni, parno i ciągle zakładanie i zdejmowanie ubrań, deszcz nie mógł się zdecydować padać czy nie. W Goledze miłe zaskoczenie – bombeiros tylko 100 m w bok od szlaku. Tak więc dzień kończymy siedząc w małym pubie i oglądając mecz Porto z kimś tam. Nocowanie u strażaków a prysznic na campingu.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.