Menu

Dzień 30 i 31 –Grijo – Porto — 18 km i 31 km

Dziś poranek był o niebo lepszy od poprzednich, po pierwsze wyspani, po drugie wreszcie przywitało nas bezchmurne niebo, a po trzecie perspektywa tylko ok 18 km do Porto i dzień przerwy. Już po kilku kilometrach zaczęły sie zabudowania zwiastujące przedmieścia Porto. Nowe blokowiska, pokaźne budynki firm, centra handlowe, czuć duże miasto. W Porto jesteśmy około 12 i na samym wstępie przechodzimy przez punkt widokowy, z którego rozpościera się panorama na najpiękniejszą część Porto, ze starymi budynkami i piwnicami winnymi z jednej strony rzeki Douro i pięknymi, klimatycznymi kamieniczkami z drugiej strony. Widok niesamowity, od razu zakochałam sie w tym mieście. Jak dla mnie klimatem zdecydowanie wygrywa z Lizboną, po której też mieliśmy okazję pochodzić troche więcej. Przechodzimy górą przez długi dwupoziomowy most i dochodzimy do katedry, dokąd doprowadziło nas Camino. Jeszcze chwilę trzymamy się znaków, ale później zbaczamy i idziemy się zalogować do hostelu, żeby zrzucić bagaże i jak najwięcej zobaczyć jeszcze tego samego dnia. Podejście do hostelu było zabójcze, ale jakoś poszło. Pokój też nas nie powalił, ale za cenę jaką daliśmy nie mieliśmy wygórowanych oczekiwań. Idziemy w miasto. Popołudnie jest tak ładne że nogi nas same niosą. Po starówce, wąskich, nastawionych na turystykę uliczkach i po tych zupełnie zapomnianych, gdzie widać przede wszystkim mieszkańców. Dziś chcemy zwiedzić jedną z wielu piwnic, w których przechowywane jest wino (produkcja Porto odbywa się ponad 100 km stąd, tutaj ze względu na odpowiedni klimat jest przechowywane, mieszane i butelkowane). Jakoś nie mogliśmy się zdecydować którą zwiedzić, więc robimy rozeznanie : Sandeman, Graham’s, Ferreira, Taylor. Ostatecznie decydujemy się na ostatnią, ale dziś już nie ma miejsc, przyjdziemy jutro. Robi się szaro, pstrykamy ostatnie fotki i wreszcie czas wrzucić coś na ruszt. Tak jak nam polecano, próbujemy tutejszego specjału: Franchezina. To mięso wieprzowe z jajkiem pomiędzy dwoma kanapkami tostowymi, dookoła frytki polane specjalnym sosem- smaczne, ale jeśli to ich specjał to niechby tylko spróbowali polskiego jedzenia 🙂 Jeszcze chwila nad rzeką, żeby nasycić się Porto o zmroku i powoli robi się chłodno, więc uciekamy, jutro wrócimy z nowymi siłami.
Nocleg mieliśmy w bardzo dobrej lokalizacji. Niemniej jednak przy cenie 15 euro za pokój 2 osobowy nie ryzykowałem rezerwacji od razu na 2 noce. To była dobra decyzja. Pokój był tak mały że oprócz piętrowego łóżka nie było w nim nic. Nie miał też okna więc było trochę duszno. Na kolejną noc zmieniliśmy pokój, rano już był gotowy, za 23 euro była już łazienka w pokoju, klimatyzacja, balkon i nawet tv. Wyposażenie z czasów Gierka, ale tak to jest gdy masz do wyboru. Podróżować dłużej albo mieć nocleg, który fajnie wygląda, zwłaszcza na fejsie, tak więc po przeniesieniu bagaży ruszyliśmy w miasto. Co tu dużo pisać. Przez 1,5 dnia przeszliśmy 31 km, tak więc co nieco po drodze widzieliśmy. Najwięcej kościołów i kaplic, ale byliśmy też na klimatycznym targu, w muzeum fotografii. Gwoździem programu miały być odwiedziny winiarni, piwnicy czy też domu porto. Jak zwał tak zwał, miejsca gdzie produkują porto. Poszliśmy do Taylorsa, jednego z najstarszych i chyba najstarszego udostepniającego część swojej produkcji do zwiedzania. Krótka wycieczka połączona z dawką historii i wykladem jak powstaje porto odpowiedzial na moje pytanie dlaczego nie lubie porto. Po prostu tanie porto dostępne w Polsce w odróżnieniu od taniego portugalskiego wina to po prostu popłuczyny. W czasie degustacji okazalo się bowiem że dobre porto jest po prostu dobre:) potem poszliśmy jeszcze tu a potem tam i na lewy brzeg i na prawy i tym sposobem przed 22 wylądowaliśmy w pokoju.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.