Menu

Dzień 32: Porto – Villa do Conde 39 km

Porto pożegnaliśmy o wschodzie słońca, czyli po godzinie 7, pięknie oświetlona porannym słońcem rzeka, mosty i stare uliczki, utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto tu wrócić. Z Porto mamy do wyboru kilka wariantów Camino. My wybieramy Camino nadbrzeżne, tak by jak najwięcej być blisko oceanu. Wychodząc z Porto mijamy dzielnice, w ktorej już po zapachu da się poznać jaką branżą trudnią się tutejsi – połów i sprzedaż ryb, możemy z bliska podziwiać niezłe okazy, ale że nie jestem wielbicielką tego typu aromatów, raczej staram się przejść ten fragment szybko. Mijamy molo z bajeczną latarenką. Wzdłuż pomostu mnóstwo wędkarzy, od czasu do czasu któremuś sprzyja szczęście i wyławia pewnie swój obiad czy kolacje. Stęskniliśmy się już za widokiem otwartej wody, tu znowu ją witamy. Dziś będzie nam towarzyszyć prawie do samego końca. Pogoda jest słoneczna, powietrze rześkie, my już wprawieni w maszerowanie, wreszcie mogę się w pełni cieszyć z niesamowitych widoków, na rocie zmęczenie troche w tym przeszkadzało. Przerwa na śniadanie oczywiście nie gdzie indziej jak na plaży. Mimo że plaża jest w mieście, od ulicy dzieli ją kilkanaście metrów, a za ulicą bloki, domy, normalne życie, to na plaży pusto, czujemy się zupełnie wyjątkowo i kameralnie. Na ścieżce spacerowej wzdłuż oceanu natomiast mnóstwo osób biega, jeździ na rowerach, zupełnie nie czuć że jest przed południem dnia roboczego. Później trasa jest jeszcze bardziej ekskluzywna, też nad wodą, ale już z daleka od samochodów, drewniana, długa na kilkanaście kilometrów drewnianą kładką. Po drodze w oddali widzimy budynek przypominający market, także zostawiam Pawłowi bagaż i idę zrobić zakupy na obiad. Zapasay zrobione, a Paweł gotowy na kąpiel w oceanie. Jak to kąpiel, skoro jeszcze 20 km przed nami? Ale długo nie musiał mnie namawiać. Woda cieplejsza niż na południu Portugalii, powietrze nie za gorące, ale ciepłe, no i fale… duże, wzburzone, silne, niesamowicie przyjemne. Uderzają w nas jeden raz, drugi, aż za którymś razem siłą wody wygrywa i zmiata mnie na brzeg. Jest zabawnie, przyjemnie, przepięknie, możnaby tak w nieskończoność. Woda jest jednak na tyle silna że trzeba stawiać silny opór żeby nie dać się znów przewrócić, po jakimś czasie aż odzywa się kontuzja biodra, czyli czas kończyć zabawę, no i jeszcze kawał drogi przed nami. Jest godz 16.30, a na nocleg jeszcze minimum 16 km. Trasa jednak cały czas nas rozpieszcza, wzdłuż wybrzeża ciągną się długie drewniane pomosty, z przeznaczeniem na turystykę, ułatwiające drogę po wydmach, a jednocześnie chroniące przyrodę. Co jakiś czas ludzie życzą nam dobrej drogi, pytają się czy idziemy do Santiago i pozdrawiają. Robi sie już coraz później, mamy nadzieję że bomberios voluntarios nas dziś nie zawiedzie, bo nie mamy obmyślonej opcji B. Do Vila do Conde docieramy ok 19, jest już szaro, a plecak już od godziny zaczął bardziej niż zwykle ciążyć. Miasteczko jednak pozwala na chwilę odciąć się od bólu, zachodzące słońce, malownicze widoki, zachowany w dobrym stanie wielki, długi, starożytny akwedukt, jest świetnie, a do pełni świetności brakuje tylko łóżka 🙂 Tym razem się udaje, miłe powitanie, dostajemy dwuosobowy pokój i dwie łazienki do dyspozycji 🙂

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.