Dzień 37: Ramallosa – Rodondela 37 km
Pokój w klasztorze trzeba było opuścić do 9, więc mimo przeziębienia trzeba było szybko się zrywać. Plan na dziś to dojść do Vigo – 20 km, a potem zobaczymy jak się będziemy czuli. Po pół godzinie dogania nas 4 pielgrzymów. Nawet mi się nie chce gadać, co mi się naprawdę rzadko zdarza, jak ktos mnie zna dobrze o tym wie 🙂 Grzecznościowa wymiana zdań i znów idziemy sami. 11 km przed Vigo opuszczamy oznakowany szlak i zmierzamy w kierunku oceanu. Lasy mamy u siebie, więc póki jest okazja wybieramy wzrok zapatrzony w wode. Trasa się trochę wydłuża, potem zakupy, znajdujemy katedrę skąd zaczyna sie historyczny szlak i decydujemy się iść dalej, mimo że już jest przed 15. Zaczynamy podejście, które zapamiętałem sprzed 3 lat. Dziś z lekkim stanem podgorączkowym jest ono bardziej wymagające. W pewnym momencie napotykamy rozgałęzienie, z którego wychodzą dwie oznakowane drogi. Wybieramy opcje na prawo i to jest opcja której nie ma w naszym przewodniku. Mniej ciekawa, bo cały czas asfaltem, ale również cały czas pod górę. Oczywiście do momentu gdy zaczęło się zejście. W Rodondela w samym centrun starówki jest nowe fajne alberque, w którym zajmujemy jedne z ostatnich wolnych miejsc. Wszystko jest super do momentu gdy nie idziemy spać. Jest godzina 22.15, w naszej sali kilka osób już śpi, reszta próbuje odpocząć, a w sąsiedniej sali kilka skretyniałych Hiszpanek drze ryje. Poszedłem poprosiłem o ciszę, one przeprosiły, ale za 5 minut mamy powtórke z rozrywki. Czekam czy ktoś zareaguje. Ludzie po prostu udają że nic się nie dzieje, więc nie mam wyboru. Idę kolejny raz, tym razem już nie staram się być miły. Było jak było, w każdym bądź razie po 10 minitach zgasło światło i zapadła błoga cisza. W koncu mozna iść spać.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.