Menu

3 listopad – pożegnanie z Albanią

Zgodnie z prognozą, już w nocy zaczęło padać. Zapakowani w ciuchy przeciwdeszczowe ruszamy z naszego noclegu do centrum wioski, gdzie mamy nadzieje złapać busa, który by nas podwiózł do samochodu. Przy lokalnej kawiarence spotkaliśmy 2 młode osoby, które ku naszej radości powiedziały, że akurat za 10 min będzie jechał. Kupujemy kawkę i czekamy 10, 20 minut i wreszcie pytamy kelnera o to samo. Ten jednak zastanowienia mówi że bus będzie, ale dopiero o 13.00. Jest przed 8… Więc idziemy pieszo. W najgorszym wypadku przejdziemy 15 km i za 3 godziny będziemy na miejscu. Jednak nie minęło 5 minut i jechał pierwszy samochod. Zatrzymał się, zaprosił do środka i jedziemy. Kolejny raz przekonujemy się o życzliwości Albańczyków. I znowu droga po wertepach, tym razem kierowca ani nie trąbi przed wąskimi zawijasami, ani specjalnie nie zwalnia, jedzie na pewniaka, a my tylko podskakujemy non stop. Ale dzięki temu w niecałą godzinkę jesteśmy już na górze. Dziś żegnamy się już z Albanią i jedziemy do Sarajewa. Zahaczamy jeszcze tylko o ostatnią miejscowość po drodze – Koplik i kupujemy zapas jedzenia za ostatnie albanskie pieniadze. Nasze wakacje w Albanii się skończyły, pogoda również. Od rana nisko wiszą chmury, bez przerwy siąpi deszcz. Kilka godzin później jedziemy przez Czarnogórę. Trasa jest bajeczna nawet w taką pogode. Na dole płynie szeroka, błękitna rzeka, a my jedziemy powyżej, przecinając okalające je zbocza, co chwile wjeżdżając w tunele, łącznie jest ich wiecej jak dwadzieścia. W pewnym momencie Pawel zbladł, zauważył ze nadjeżdżający z naprzeciwka samochód wiezie na sobie czapę śniegu. Ups… Tego się nie spodziewaliśmy. Ale jedziemy dalej, póki co pada tylko deszcz, slizko nie jest. Mijamy granicę z Bośnią i Hercegowiną, droga jak na krajową raczej kiepska. Z czasem nasze obawy wzrosły, zaczął padać deszcz ze śniegiem, po chwili juz tylko nasz biały wróg, z czasem zaczęło tak sypać że samochód zaczął tracić wcześniejszą przyczepność. Znaleźliśmy sie w górskich i śnieznych warunkach z letnimi oponami… Wspaniale. Do śmiechu nam tak na prawde wcale nie było, minuta zastanowienia i odwrót, 10 km wcześniej był jakis hostel. Jest wolny pokój, płacimy jakieś 84 zł, dogrzewamy się tradycyjnie własnym piecykiem i trzymamy kciuki za lepszą pogodę jutro.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.