Must see:)
Pierwszą noc spędzamy pod namiotem rozbitym na klifie. Wczoraj widzieliśmy nocną panoramę Puerto del Carmen, dziś oglądamy wschód słońca nad oceanem. Gdy kładliśmy się spać w namiocie było dwadzieścia stopni, nad ranem temperatura spadła do osiemnastu. Rano śniadanie, kawa i już o 7.30 przebieramy się w krótkie spodenki i t-shirty. Wysoka temperatura o tak wczesnej porze dnia robi na nas niesamowite wrażenie. Na pierwszy ogień dzisiejszego dnia wybieramy Park Narodowy Timanfaya. Jesteśmy tam przed 9 i to jest dobry pomysł. Gdy wyjeżdzamy przed 11.00, samochody już czekają w kolejce na wjazd, ciężko sobie wyobrazić co tu się dzieje w sezonie. Park obejmuje obszar ponad 50 km kwadratowych na których w latach 1730 – 1736 miały miejsce jedne z ważniejszych i największych erupcji wulkanicznych w historii wulkanologii. Jedziemy autobusem ok. 14km i widzimy pozbawiony zieleni księżycowy krajobraz – wszędzie jedynie zastygła lawa i powulkaniczny pył. Kierowca musi mieć niezły ubaw gdy podczas postojów w kluczowych miejscach ludzie walczą o miejsca przy oknie. My oczywiście siedzimy z tyłu i o nic nie walczymy :). Jest zbyt wcześnie żeby zamówić steka upieczonego na wulkanicznym grillu, ale 3 pozostałe atrakcje zaliczamy: gorące kamienie prosto z ziemi, samoistne zapalenie trawy włożonej do dziury w ziemi i wybuch mini gejzera. Mimo że miejsce jest typowo komercyjne, a z reguły takich unikamy, to zdecydowanie warto je zobaczyć. Wszystko jest tutaj bardzo blisko więc po kilku minutach w samochodzie jesteśmy pod najwyższym miejscem wyspy Panas del Chache 670m n.p.m. Na szczycie jest obserwatorium astronomiczne, dziś zamknięte, także po chwili parkujemy pod malowniczym kosciółkiem w Ye skąd dwukilometrowa ścieżka prowadzi nas na szczyt wulkanu Monte Corona. Kijki i buty trekkingowe zdecydowanie ułatwiają sprawę. Ostatnie 300m jest małym wyzwaniem, które nie zostaje podjęte przez wszystkich. Część turystów dochodzi do miejsca, z którego widać dno krateru i wraca, a my po chwili jesteśmy na samej górze, skąd widać bardzo rozległą panoramę. 3 km dalej restauracja Mirador del Rio. Bilet wstępu 4,5 euro. Kupiliśmy karnet na TOP 6 atrakcji wyspy wyjeżdżając rano do parku więc tylko musimy go okazać. Poza widokiem na wybrzeże, który można podziwiać zarówno ze środka jak i z zewnętrznego tarasu, cały bajer polega na tym, że aby wybudować restaurację usunięto część góry, a później całość z powrotem zasypano ziemią. Wszystko po to, aby budynek idealnie wkomponował się w otoczenie. Bardzo ciekawe, bardzo estetyczne, ale parkujący pod budynkiem autokar zmusza nas do szybkiej ewakuacji.
Top 3 to Cueva de los Verdes – to część najdłuższego tunelu polawowego de Atlantica. Powstał on w wyniku erupcji wulkanu, na szczycie którego byliśmy przed momentem. Przechodząc częścią udostępnioną dla zwiedzających widzimy różnorodne formy jakie przybrała spływająca, zastygająca lawa, efekt wzmancnia muzyka i sztuczne oświetlenie. Niesamowite wrażenie robi również krystalicznie czyste jezioro. Efekt lustra sprawia, że podchodząc do niego widzimy głęboką jaskinię. Przewodnik chcąc zademonstrować akustykę tego miejsca zachęca jedną z osób aby wrzuciła kamień do jaskini i dopiero wtedy okazuje się, że jest to jezioro, które doskonale odbija to, co znajduje się nad nim.
Top 4 to położona kilometr dalej kolejna część tunelu polawowego, tym razem bardzo nowocześnie zagospodarowana – restauracja, jezioro i sztuczny basen. Gdyby nie fakt, że jest to część tunelu polawowego, nie robiłyba już takiego wrażenia.
Top 5, i na dziś wystarczy, to Jardin de Cactus. Na niewielkiej powierzchni w kształcie okręgu zgromadzono podobno 10 000 kaktusów reprezentujących około 1400 gatunków tej rośliny. W życiu nie widziałem tylu jednocześnie. Mimo widniejących wszędzie ostrzeżeń: Uwaga kaktusy, zatrzymałem się na jednym z nich. Usunięcie wszystkich kolców z mojej ręki zajęło Izie trochę czasu:).
Powoli dzień zbliża się do końca, jeszcze tylko zakupy, spacer po Teguise i rozbijamy namiot po drugiej stronie wyspy, niedaleko plaży Famara. Niestety już nie nad samą wodą, jest bardzo płasko i sporo ludzi więc musimy trochę odjechać od brzegu.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.