Dzień 5 Niedzielny odpoczynek
Wiatr wreszcie ucichł, zrobiło sie spokojnie. O jak dobrze… dziś mamy tylko około 8 km do naszej miejscowości Costa Rei. Noc była chłodna i to pewnie różnica temperatur sprawiła że namiot był rano zupełnie mokry więc na pierwszym postoju, po 8, zmieniamy długie spodnie na krótkie, a na drugim suszymy namiot. Około 10 jesteśmy na plaży i delektujemy się spokojnym odgłosem fal. Co jakiś czas zakłócają nasz spokój sprzedawcy afrykańskiego lub latynoskiego pochodzenia, zazwyczaj mężczyźni. Do każdego podchodzą, chwile porozmawiają, zaproponują koc za 10 euro, okulary przeciwsłoneczne albo kapelusz. Po pewnym czasie udajemy, że śpimy. Czasami działa. Mój internet z Plusa, w pakiecie 5GB zagranicznego internetu, okazał sie bajką więc szukamy noclegu z wi-fi. Póki co, internet to tutaj niemały luksus. Czasem jest w kawiarniach czy restauracjach, jednak ten, na który trafialismy i tak ledwo działał. Nocleg jednak też bez internetu. Najniższa cena znaleziona na bookingu to 48 euro. Dostajemy własny domek z 2 sypialniami, kuchnią, łazienką, salonem i ogródkiem a nawet pralką. Nie mamy proszku do prania, ale w kuchni znalazła sie tarka – wystarczyło zetrzeć trochę mydła i świetnie zastąpiło proszek. Mamy około 800 metrów do plaży. Żal nie wykorzystać możliwosci pokucharzenia więc Paweł zażywa kąpieli słonecznej na werandzie, pranie robi się samo, a ja przyrządzam spaghetti. Dziś mamy szczególny dzień więc pozwalamy sobie na trochę więcej rozpusty i poza piwkiem kupujemy włoski specjał limoncello. Po takiej biesiadzie aż nie chce się wychodzić na upał, ale po 15 wyszliśmy na plażę. Ludzi niewiele, plaże szerokie i piaszczyste, a woda ciepła i czysta – prawdziwy raj na ziemi:). Po plażowaniu najedzeni, wykąpani, zrelaksowani, usiedliśmy, ale ciężko wysiedzieć gdy dookoła tak pięknie. Miasteczko małe, ale na mapie widać w jego okolicy niewielką górkę. Proponuję Pawłowi jeszcze wieczorny spacer. Jest szansa załapać się na zachód słońca więc wspinamy się bez ociągania. Górka Monte Nai ma wysokość 238 metrów, niedużo a jednak można się zmęczyć. Ze szczytu podziwiamy przepiekną panoramę i nasze miasteczko. Morze i okolice toną w pomarańczowych odcieniach zachodzącego słońca…
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.