Dzień 20 godz. 20:32
Tomar – Alvaiazere [32 km]
Dzisiejsza noc była super w porównaniu z wczorajszą. Alarmy w postaci zapalających się czerwonych lamp na sali, kojarzyły mi się ze snem o łodzi podwodnej, więc nie były problemem. 7.20 start. Są strzałki, za chwilę pojawi się szutrowa droga, wychodzi słońce. Mimo iż luźny dzień z pewnością był dobry dla stopy i kolan, które też od czasu do czasu się odzywają, to jednak fajnie było wrócić na szlak. To wielki przywilej tu być i bardzo się z tego ciesze. Zwłaszcza że droga jest zupełnie inna niż do tej pory.Troche podejść i troche zejść. Małe wioski, łąki, eukaliptusowe lasy. Troche asfaltu, sporo kamienistej drogi i utwardzona, momentami czerwona ziemia. Albo zmieniła się pogoda, albo przed Fatimą wkroczyłem do innej strefy klimatycznej. Poranek rzeźki, wręcz chłodny, w dzień ciepło, ale to takie typowe polskie jesienne ciepło w słoneczny dzień. Może i są 22 stopnie, ale to już nie sierpień. Trafiały się momenty odpoczynku gdzie szukałem cienia, ale to już nie to samo co jeszcze 5 dni temu, gdy cień był absolutną koniecznością. Dziś szlak jest idealnie oznakowany. Widać świeżą farbę i czyjąś pracę włożoną w to, żeby innym szło się dobrze. Nawet w eukaliptusowym lesie, o którym czytałem, że może być problem, nie miałem żadnych wątpliwości. Powoli zmienia się też architektura. Więcej budynków z kamienia, więcej żółtego zamiast białego na elewacjach budynków. Sajgon na podwórkach jest jednak taki sam jak na południu. Na środku gospodarstwa może leżeć gruz, opony, obok będzie stała betoniarka i pług, a dookoła będzie biegał pies. Kilka osób, nawet starszych zwracało się do mnie pytającym głosem: „Santiago?”, a gdy potwierdzałem mówili „Bon voyage!”. Raz zatrzymał się samochód i Pani wręczyła mi to coś ze zdjęcia. Tak chyba kiedyś wyglądały bukłaki wodne. Na noclegu ponownie spotkałem Hansa. Wyszedł przede mną rano. Gość ma 74 lata i idzie równo. To jego piąte Camino. Nocleg w BV jak zwykle bez problemu. Jutro 35 km, będzie co robić.
///
This night was great comparing the last one. The fire alarm in the form of red lights, reminded me a dream about submarine, so it was not a problem. 7.20 I started. I see arrows, follow a bumpy path, the sun is coming up. Although one day free was good for my feet and a knees, which also hurts sometimes, I`m glad to be again on the way. It`s a big honour to could be here and I`m really happy about it. Views and a road are changing. Small villages, meadows, eucalyptus forests. A little bit asphalt, mainly stony roads and from time to time a red ground. I`m not sure if the weather has changed or if I`m in another climate here. The morning was quite cold, later a little warmer, but not like in summer in Poland, rather like in autumn during the sunny day. A shadow during a break is now not so necessary like earlier. Today Camino is marked perfectly. The paint is still fresh. Somebody did a great job in order to make our wandering easier. Also architecture is gradually changing. More building made of stone, more yellow houses than white. But the mess on yards is still the same. In front of a home can lay rubble, old tyres, next to it a concrete mixer and plough, and around of all of this will be running a dog. Few times people were looking at me and asking just: “Santiago?”, when I confirmed they wished me “Bon voyage” – nice. One car stopped and a women sitting inside gave me the thing on the photo. I suppose it`s some kind of old water bottle. In the evening I met Hans again. He started today before me. He is 74 and keep going. It is his 5thCamino. BV is ok again. Tomorrow 35km, not easy.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.