Dzień 21 godz. 20:25
Alvaiazere – Zambujal [35 km]
Kolejny dzień zaczyna się o 7.10. Hans śmieje się patrząc na mój bagaż. Jego waży 7,5 kg, mój jakieś 20 kg… Ale ja na kolacje piję gorącą herbatę, a na śniadanie kawę zamiast fanty. Wszystko ma swoje wady i zalety 😀 Ruszam o 8.00 Pochmurno, ale powoli za ciepło na wiatrówkę. Trzeba zatrzymać się i zdjąć. Pierwsze 3 km pod górę. Z rana człowiek troche zamula, więc budzę się gdy czuję wilgoć na skórze. Przed chwilą robiłem zdjęcia, były chmury, ale nie spodziewałem się deszczu. Tymczasem ledwo zdążyłem z moim zestawem: spodnie, pokrowiec, peleryna. Zaczęło się delikatnie, po chwili jednak niegroźny deszczyk zamienił się w ulewę. Dziś miałem wrażenie jakby szedł ze mną osobisty przewodnik. W pewnym momencie, jakąś godzinkę przed Asiao poczułem jakby przewodnik z bocznej dróżki zabrał mnie w leśną ścieżkę i mówi „chodź, coś Ci pokażę”, więc poszedłem. Gęste zarośla, murki z kamienia i po 3 minutach znowu asfalt, ale nie przeszedłem 200m gdy przewodnik znowu mówi „skręć w lewo teraz zobaczysz”. Idę więc w labiryncie kamiennych ogrodzeń, które wyznaczały teren dawnych zabudowań. To pozostałości po dawnych czasach. Została jedynie ta kapliczka ze zdjęcia.
Przed samym południem wypogodziło się i zrobiło naprawdę ciepło, ale tylko na 3 godziny. Potem znów zaczęło padać Kolejny dzień, kolejne zmiany krajobrazu. Prawie nie było płaskich odcinków. Albo w górę, albo w dół. I tak przez 35 km. W końcu Zambujal. Jakieś 7 km przed końcem dogonił mnie Hans i do miasta weszliśmy razem. Bez problemu odnaleźliśmy miejsce, w którym mieliśmy spać, ale było zamknięte. Poszedłem w miasto szukać gospodarza. Gospodarza nie znalazłem, ale burmistrza za to tak. W rozmowie z nim pomogła nam młoda dziewczyna mówiąca po angielsku. Załatwiła też otwarcie sklepu żebyśmy mogli kupić coś na kolację i bułki od jakiejś pani, która chyba trzymała je na czarną godzinę w zamrażarce. Pychota. Tak więc śpimy w garażu na parafi. Hans ma swoją sypialnie, ja materac w drugim pomieszczeniu. Dziś dobiłem do 450 km, więc śmiało mogę powiedzieć „teraz czekam na moją drugą połówkę” 😉
///
Next day starts at 7.10. Hans is laughing looking at my baggage. His weights 7,5 kg, my about 20 kg… But when I drink a tea in the evening and have hot coffee mornings, others have to make do with fanta. Qui pro quo. I`m leaving at 8 a.m. Cloudly, but to warm for wind proof jacket, so short break to take it off. First 3 km up to the hill. In the morning one is unconscious so I wake up when I am a little wet. Few minutes before I took pictures, there were clouds but I didn`t expect clouds. Meanwhile I hardly managed to wear my raincoat and it started pouring with rain. Today I had feeling as if I had a personal guide. One moment, maybe an hour before Asiao, I felt as my guide took me from a road to a path in a forest and told: “come I`ll show you something”, so I went. All around thicket, small stony walls and after 3 minutes asphalt again. But I hardly went 200 m and I heard it again “turn left and you will see”. I was going in stony labyrinth, which indicated a city area from the past. There were many ruins and only an old wayside shrine, that is on the photo, has survived.
After 11 a.m. it cleared up, but only for 3 hours, later rain again. Next day and next various views. Up and down all the time during 35 km. And at least Zambujal. About 7 km before, I met Hans and we reached the city together. We quickly found a place where we wanted to spend a night but it was closed, so I went to center in order to find the owner. Instead of him I found a mayor. A young woman helped us in conversation and arranged an open shop so we could buy something to eat. We got also some rulls – delicious! So, today we sleep in a garage. Hans in his „bedroom” and I in mine 🙂 I realized that so far I went 450 km. Second part of the way is waiting.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.