Dzień 10: Almograve – Vila Nova de Milfontes 22 km
Nocka minęła w miare spokojnie. Po wyjściu z namiotu, przywitał nas przeszywająco chłodny wiatr. Szybko wkładamy ciepłe rzeczy i składamy mokry od wewnątrz i od zewnątrz namiot. Dodatkowo wszystko oblepione brudnym piachem. Później na postoju będziemy namiot rozkładać i suszyć, jak nie wyschnie to na kolejnej pauzie powtórka z rozrywki i tak do skutku. Dziś idziemy dalej szlakiem rybackim, tuż nad oceanem. Autor drogi postarał się o to żeby nie było nudno. Wąskie ścieżki tuż nad klifem, szersze dróżki wysypane głębokim piachem, ostre zejście w dół, przejście po kamieniach przez rzeczkę żeby zaraz wspiąć się po skałkach ponownie na klif. I cały czas nieziemskie widoki. Białe fale bijące o skały i bajecznie niebieska woda. Dziś na szlaku widzimy chyba z 70 osób, sporo z nich to ludzie juz nieperwszej młodości. Wielki szacun dla nich, bo odcinek Fishermen’s Trail Roty Vincentiny, jest co najmniej mówiąc wymagający. My się nie spieszymy. Dziś dzień na regeneracje. Z racji tego że w Vila Nova de Milfontes są strażacy ochotnicy, postanawiamy tam przenocować, czyli do pokonania tylko jakieś 13 km. 4 km przed miastem zatrzymujemy sie w barze na plaży, sceneria z palmami i świetna muzyka wynagradzają nam wysokie ceny. Mała woda i piwo 0,33 kosztują 3,5 euro. Jedzenia na wszelki wypadek nie zamawiamy 🙂 jest przyjemnie więc ponad godzinka mija. Na wejściu do miasteczka wstępujemy do bombeiros, komendanta nie ma, więc mamy wrócić później. Nie ma problemu, jest dopiero 14, idziemy w takim razie po coś na ząb i na plażę. Po prawie 2 godzinach na plaży nie mogę się już jednak doczekać prysznica i sjesty w bombeiros, więc wyciągam Pawła i idziemy na nocleg. U strażaków czeka na nas jednak niemiła niespodzianka, nie możemy zostać na noc. Tego się nie spodziewaliśmy. Droga nieustannie uczy nas pokory. Trudno, robimy zapas wody, jedzenia i w drogę. Prysznica nie będzie, kąpieli też nie. Chusteczki odświeżające muszą wystarczyć po raz kolejny. Po raz kolejny z trudem znajdujemy miejsce na spanie. Klopoty z apetytem odeszły w niepamięć, teraz Paweł ma sporego konkurenta. Zjadamy zupke jeszcze z Polski, świeże bułeczki z serem i z pełnymi brzuchami, słuchając być może już ostatni dzień szumu oceanu do snu, idziemy spać.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.