Dzień 12: Porto Covo – Vale de Aquas 35 km
Noc w hostelu, wolny wieczór, wuchta makaronu, czyste ciuchy i chwila dla siebie mocno nas zregenorawały. Z chęcią wstaliśmy już o 6 żeby przed 7 być na szlaku. Ze smutkiem żegnamy się na razie z oceanem, dziś droga prowadzi w głąb lądu. Z nowymi siłami, w porannym chłodzie kilometry szybko uciekają. Po drodze mijamy wioski, gdzie życie biegnie swoim własnym rytmem: sianie, wzrost i plony. Podziwiamy zwłaszcza dorodne drzewa owocowe: cytryny, pomarańcze, figi, granaty. Tym ostatnim się nie oparliśmy. Soczyste i słodkie, nie na darmo mowi sie że prosto z drzewa smakuje najepiej. Do południa mamy już 18 km na zegarku i jesteśmy w Cercal de Alentejo. Zakupy w markecie, sjesta w cieniu na ławeczce i po godzince ruszamy dalej. Rano wydawało się że przyszedł chłodny front, niebo zachmurzone, do 10 pewnie nie było więcej jak 20 stopni. Teraz na niebie nie ma ani jednej chmurki, a w słońcu zapewne ponad 30 stopni. Tu w głębi lądu znacznie gorzej odczuwa sie tą temperaturę niż nad oceanem, gdzie cały czas towarzyszył nam wiatr od wody. Dziś przewodnik obiecuje jakiś bar albo sklep na naszym – jeśli dobrze policzyliśmy – 31 kilometrze. Wioska jest, ale poza paroma gospodarstwami nic więcej nie widać. Spiekota straszna, więc wypiłoby się coś zimnego, a co najlepiej to wiadomo. Idziemy kawałek dalej i ku naszej uciesze przed jednym z budynków siedzi paru starszych panow, dyskusja przy piwku trwa, czyli jest bar. Zimne piwo po 30 km w upale smakuje wyśmienicie. Dodatkowo próbujemy tutejszego likieru, słodki, aromatyczny, przypuszczam że z dodatkiem miodu i nutą eukaliptusa. Jak w każdym lokalnym barze, miejsca okupowane są przez mężczyzn, średnio po 50tym roku życia. Wygląda to niezmiernie sympatycznie, rozmawiają, grają w karty, po prostu siedzą. Miły sposób na spędzenie czasu. Tylko ja sie pytam, a gdzie są w tym czasie kobiety? Później jeszcze 3 km na lepszy sen, szykujemy nocleg a szef kuchni serwuje dzisiejszego wieczoru soczewice z puszki z sosem pomidorowym knorra 🙂
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.