Dzień 13: Vale de Aquas – Santiago do Cacem 26 km
Dzień jak co dzień. Pobudka, wypad z namiotu jeszcze po ciemku i oby do pierwszej miejscowości gdzie jest sklep. Godzina 8.45 sklep zamknięty ale klient po 60 czekający na otwarcie, pokazuje że od 9. Ok poczekamy. Człowiek chyba nie gadał z nikim w tym roku. Mimo że my tylko english to mówił do nas przez pół godziny. Fuck. Rano jednak zdecydowanie preferujemy ciszę. Do sklepu wdarłem się o 9.15 i zanim wyszedłem z dwoma butelkami wody mineralnej minęło kolejne 15 miniut. Długo by tłumaczyć. Dziś ostatni dzień Roty. Po drodze mijamy 3 angielki które dziś ruszyły na przylądek. Opowiadają nam o ogrodzeniu którego nie dało sie otworzyć i trzeba było je przejść górą. Do tej pory mieliśmy już wiele takich sytuacji że szlak byl zagrodzony ale przeważnie byla gdzieś furtka. Pasie się tu dużo owiec kóz i tereny są po prostu ogrodzone. Życzymy sobie powodzenia i idziemy dalej. Tuż przed katedrą dochodzimy do jedynego ogrodzenia od czasu rozmowy z dziewczynami i jest ono bardzo wysokie, tak więc przeprawa górą nie była łatwa. Ale tez nie była konieczna ponieważ furtkę można było otworzyć. Z trudem ale jednak 🙂 Jeszcze tylko ostatnia górka i jesteśmy pod katedrą w Santiago do Cacem i tym samym kończymy szlak Rota Vicentina. Chwila czasu na odpoczynek, zakupy i czekamy na naszego gospodarza couchsurfingu Louisa.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.