Menu

Dzień 20: Azambuja – Santarem 34 km

Wieczorem na nocleg dobił jeszcze młody chłopak, Niemiec, w trasie jest już od maja, trzeba przyznać że trochę było widać, ze raczej miał warunki polowe w czasie swojej wędrówki. Rano nie budząc chłopaka, wymykamy się z noclegu razem z Panią Basią jeszcze po ciemku. Po małych problemach ze znalezieniem szlaku, wreszcie jesteśmy na właściwej drodze i pierwszy odcinek idziemy w trójkę. Dobre jest to że jeśli chcesz iść z kimś to proszę bardzo, jeśli nie odpowiada Ci tempo, po prostu się rozstajecie, nikt nie ma do nikogo żalu. My też po chwili idziemy już w sami. Dziś był dla mnie dzień pomidorowy. Po lewej i prawej otoczeni byliśmy przez wielkie plantacje pomidorów, co prawda już po zbiorach, ale samych resztek było mnóstwo. Można było się najeść i nabierać do woli. Paweł niestety jeszcze na diecie bezwarzywnej, więc tylko ja sobie użyłam. Nazbieralam na zapas, niepotrzebnie, bo jak się później miało okazać, pola pomidorowe miały nam towarzyszyć do końca dnia. Polami szło się bardzo przyjemnie, zwłaszcza do południa. Później mieliśmy odcinek ponad 15 km bez żadnych zabudowań, co ciekawe droga szutrowana o nazwie Camino Portuguese. Zrobiło się już ciepło, na szczęście chmury trochę nas ratowały, za to popalić dały nam muchy. Dziesiątki much. Siadały na twarzy, pchały się do ust, nozdrzy, nie pozwalały na chwilę odpoczynku. Muchom portugalskim mówimy zdecydowane nie. Podobnie jak w zeszłą sobotę, wtedy jeszcze na rocie vicentinie, mija nas mnóstwo kolarzy. Ciekawe że w żaden inny dzien, nawet w niedziele to się nie powtarza. Każda z grup ubrana w jednakowe, specjalne stroje rowerowe. Jedni jadą na lekko, inni z pojemnymi sakwami, wszyscy fachowo wyposażeni i wszyscy krzyczą: Bom Dia! Buen Camino! Po południu wyłania nam się na widoku wzgórze z zabudowaniami, to Santarem do którego idziemy. Czeka nas podejście, po 30 km niby nie ostre, ale długie wzniesienie to nie lada wyzwanie. Wreszcie dostajemy się na szczyt do miasta i szukamy najbliższego baru z wi fi. Jeszcze nie wiemy co z noclegiem. Paweł napisał do kilku couchy, więc łapiemy neta i sprawdzamy czy jest odpowiedź, niestety nie. Więc opcja couchsurfingu odpada. Przewodnik mówi że bombeirosi odmawiają noclegu, ale może warto spróbować, zawsze mogła zmienić się kadra. Sprawdzamy na mapie, 1,5 km odbicia ze szlaku…chyba nie warto ryzykować. Myślimy dalej, rozglądamy się i okazuje się że stoimy tuż obok Santa Casa. Idziemy zapytać. Najpierw trafiamy do filii uniwersyteckiej, mówią nam że mamy szukać zielonej bramy. Zielona brama jest zamknięta…już mamy rezygnować kiedy starsza Portugalka kieruje nas do następnej. Ostatecznie płacimy za pokój 2 osobowy 10 euro łącznie, śpimy w budynku poświęconym dla pielgrzymów, ale nikogo innego nie ma. Jest kuchnia, wygodne łóżka, prysznice. Żyć nie umierać 🙂 szybki regeneracyjny prysznic i idziemy na miasto. Santarem to stare, doświadczone przez historie miasto, więc warto zobaczyć stare uliczki i liczne kościoły. Później zakupy tradycyjnie w Pingo Doce i chyba najlepszy moment dnia, albo i ostatnich kilku dni dla Pawła – wreszcie doczekał się sie bułek z serem i zupki chińskiej. Małe coś a jak cieszy 🙂 Dawno mu tak kolacja nie smakowała, jak po ostatniej głodówce 🙂

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.