Dzień 35: Viana do Castelo – A guarda 39 km
Pobudka ruszamy, ale nie jest to takie łatwe. Jest godz 6:50 a tu ani żywej duszy. Wszystko pozamykane. W końcu znajduje sale gdzie śpi pare osób i machając rękoma, pokazuje śpiącemu strażakowi, że trzeba nas wypuścić. Udaje się. Szybko znajdujemy żółte strzałki i idziemy. Gdy robi się jaśniej, korzystając z dobrej pogody schodzimy z camino costa i za chwilę jesteśmy nad oceanem. Fale rozbijają się o skały powoli, nadchodzący dzień i my krok za krokiem zmierzając przed siebie, korzystamy z tego że takie były prognozy. Tak sielsko było do 9.30. Potem zaczęło padać, więc założyliśmy kurtki i spodnie i zaczęły się podejścia. To nie jest dobre zestawienie. Widząc też brak szans na szybką zmianę pogody, pożegnaliśmy ocean i udaliśmy się do centrum montedor, ogrzać się przy kawie. Po miesiącu wędrówki, kawę w barach dzielimy na nie nadającą się do picia marki Sical, dobrą i super. Kawa super nie tylko jest dobra ale jest jej dużo, jest fajny bar obsługa i aż nie chce się wychodzić. Na taką kawkę właśnie trafiliśmy. Chcąc nie chcąc mimo deszczu ruszyliśmy dalej. I tak było do samego Caminha. Tam chcieliśmy zrobić zakupy i powoli pożegnać się z Portugalią, ale że wiało lało sklepu nie było, to o 15 weszliśmy na prom. Za chwilę byliśmy już w Hiszpanii, tutaj przestawiamy czas na taki jak w Polsce, potem jeszcze małe podejście i przed 18 lądujemy przed albergue. Dzwonie pod numer z bramy, zgłasza sie policja lokalna. Za chwilę podjeżdza radiowóz i pokazuje mi imny numer, pod ktory trzeba dzwonić. Pojawia się gospodarz i wiemy że spać jest gdzie, teraz szukamy jedzenia. Niestety w niedziele sklepy spożywcze nie są otwarte. Papierniczy ok, każdy inny ok, ale nie spożywczy. Chyba że ktoś lubi żelki. Były dwa sklepy z żelkami i słodkimi napojami. W obu było pełno ludzi. Masakra. W końcu na powrocie z miasta weszliśmy do baru, gdzie zamówiliśmy dwie tortille wersja complet. Barman upewniał się dwa razy że na pewno complet i że nie na wynos, ale w końcu przyjął zamówienie. Potem okazało się dlaczego. Niebo w gębie. Kto był w Szklarskiej Porębie wie o co chodzi. Kto nie był musi przyjechać 🙂
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.