14 październik – czas na Czarnogórę.
Dobrze się śpi w Dubrowniku, ale spać to będziemy w domu, teraz trzeba wykorzystać czas na maxa. Pobudka po 7 i jedziemy do centrum. W centrum wprawdzie parking płatny 4 kuny czyli 2,50 zł, decydujemy że lepiej zapłacić i być w centrum zaraz. Okazuje się że to jednak 25 zł za godzinę, więc chcąc nie chcąc przez chwilę zwiedzamy Dubrownik samochodem. W końcu znajdujemy parking za symboliczne 6 zł za godzinę i rozpoczynamy zwiedzanie. Dziś Dubrownik to zupełnie inne miasto niż wczoraj. Nadal czuć oddech przeszłych pokoleń, spacer po murach miasta z których roztacza się widok na pokryte czerwoną dachówką budynki uspokaja i wycisza. Szkoda że tylko na chwile. Wszędzie pełno ludzi, trudno uwierzyć co tu się dzieje w sezonie, mimo że piwo w barze kosztuje od 20 zł w górę a kawałek pizzy to 15 zł. Z żalem że tak krotko ale i z westchnieniem ulgi opuszczamy Dubrownik. Po drodze do Czarnogóry polski akcent – wielkie logo CCC na mijanej galerii. Czarnogóra to już inny świat. Góry woda natura, ale Europa wdziera się tu gwałtem. Już mają euro, czy tez marki które każdy z nas zna, ale gdy zjeżdżamy z głównej drogi, jest już bardziej egzotycznie. Gorsze wąskie drogi, bałagan na podwórkach, nie dokończone budynki, mnóstwo zardzewiałego sprzętu który dawno powinien trafić na złom. Zanim na dłużej zagościmy w Czarnogórze, wpadamy na chwile do Albanii, tędy przebiega najkrótsza droga na najwyższy szczyt Czarnogóry. Przy tankowaniu miła niespodzianka. LPG 1,60 zł zamiast 2,50 zł w Chorwacji czy ponad 3 zł w Austrii. Przejście graniczne i okolica wskazują że to będzie inny kraj. Po chwili wjeżdżamy na drogę do Czarnogóry. Nowy asfalt dziesiątki serpentyn, wspaniałe widoki. Nagle nie wiadomo kiedy ta oznaczona znakami unijnymi droga, zamienia się w drogę w budowie. Żadnych oznaczeń, mijamy mnóstwo ciężarówek i ledwo przeciskamy się obok maszyny kładącej asfalt. Jest już ciemno. Zaczyna się powierzchnia z grubego tłucznia. W pewnym momencie chwila nieuwagi i samochód zawiesza się na nierównościach. Jedziemy jedynką, momentami dwójką. Do granicy jeszcze 10 km. Od czasu do czasu mijamy się z innymi autami, ale tylko z napędem 4×4. W końcu znów asfalt i 3 km do granicy. Gdy jesteśmy teoretycznie 300 m przed granicą, kończy się asfalt i na środku drogi naszym oczom ukazuje się dziura, prawie na całą jezdnie. Gdy pytam Izę czy jest pewna że mamy 300m do granicy, słyszę odpowiedź „Nie”. Na szczęście okazuje się, że to jednak granica. Szlaban ręczny, pogaszone światła. Czyżby przejście było nieczynne w nocy?. Po minucie wychodzi celnik i za chwile jesteśmy w Czarnogórze. Odpuszczamy sobie szukanie miejsca na biwak i lądujemy w hotelu, który lata świetności ma już dawno za sobą. Jest ciepło, a w kranie wrzątek. Jest dobrze.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.