29,30 październik – Korab, najwyższy szczyt Albanii.
Kukes opuszczamy szybciej niż planowaliśmy, po prostu nie ma tu nic ciekawego i kierujemy się pod szczyt, do Radomire. Droga idealna prawie do samego końca. Ostatnie 5 km to już inny świat. Szuter, dużo dziur, dzieci pasące krowy i owce na łąkach, mężczyza prowadzący karawanę kilku obładowanych osiołkow. Trudno to opisać, zwłaszcza komuś kto żyje w innym świecie.
Dojeżdzamy do końca drogi, dalej już się nie da. Parkujemy pod jednym z dwóch budynków na których wiszą dumnie brzmiące napisy hotel. Nawet na warunki albanskie, to wygląda na jakiś żart. W barze pytam o jakąś mapę. Nie ma. Plan był taki – znajdujemy nocleg w Radomire i ruszamy na szczyt o świcie, ale w tej sytuacji pakujemy namiot do plecaka (mieliśmy dwa jakby co ) i idziemy. Pod hotelem na wysokości 1300 m n.p.m. startują równolegle dwa szlaki. Jeden 3,5h a drugi dłuższy 5h na szczyt. Traktujemy te dane jak czyjeś życzenia a nie fakty. Prawie 1500 m przewyższenia w 3,5 h? Szlak jest oznakowany, ale problemem jest to że jest tu wiele ścieżek, a zmiany kierunku nie są oznaczone, trzeba więc bardzo uwazać. Mimo to na drugim kilometrze gubimy na chwilę szlak. Jutro okaże sie że tak musiało być. Gdy dochodzimy do skupiska zabudowań pasterskich i widzimy jedno oznaczenie szlaku na oborze, a zaraz za nim drugie na lewej stronie potężnego głazu, idziemy scieżka z lewej strony. Tymczasem szlak bez żadnego znaku skręca w prawo w górę i dopiero po chwili pojawiają się kolejne oznaczenia. Idąc przez jakiś odcinek ścieżką bez znaków, mając po lewej stronie potok, znajdujemy szlak na wzniesieniu po prawej, ale okazało się, że nie było to konieczne, ścieżka i szlak po jakimś czasie się łączą. Kolejną przeszkodą do pokonania są potoki. Cześć to małe strumyczki, ale trzykrotnie stajemy przed decyzja: Zdejmujemy buty, czy szukamy drogi po kamieniach (w większości bardzo śliskich). Iza wybiera pierwszą opcję, ja drugą, przechodzimy. Cały czas mamy niesamowite widoki dookoła. Błękitne niebo, słonce, góry i ani śladu człowieka. Godzinę przed zachodem, po przejsciu 6km docieramy na wysokość 1900m n.p.m i tutaj rozbijamy namiot. Temperatura szybko spada. Po zachodzie jest już tylko 7 stopni, nad ranem w namiocie 2 stopnie, a sam namiot jest oszroniony. Zmiana czasu nie jest dla nas. O wschodzie grzejemy wodę na herbatę i ruszamy (zostawiając namiot), czekając z utęsknieniem, aż słonce ponownie zajrzy do doliny i zacznie robić się cieplej. Do wysokości 2450m docieramy bez większych problemów z oznakowaniem. Gdy mamy po lewej stronie potężne osuwisko widzimy ostatni czerwono żółto czerwony znak, tak jakby prowadzący na górę tego osuwiska. Iza podąża tym tropem, ale żadnych oznaczeń szlaku już nie ma. Ja w tym miejscu skręcam w prawo i po jakimś czasie odnajduję pojedynczą czerwoną strzałkę. Już we dwójkę idziemy w kierunku wyznaczonym przez strzałkę, ale przez następne kilkaset metrów nie znajdujemy żadnego znaku. Bedąc na 2520 m zaczynamy trawersować wzgórze po naszej lewej stronie. Gdy z niemałym trudem docieramy na jego szczyt, widzimy cel. Jeszcze tylko mniej więcej kilometr, szerokim grzbietem – formalność. Odnajdujemy też czerwone znaki. Może to oznaczenie granicy macedońskiej, a może to szlak. W końcu szczyt. Na górze chłoniemy widoki – nie do opisania i powrót. Nie znajdujemy śladów żółto czerwonego szlaku którym szliśmy, nie chcemy schodzić z granicy tak jak podchodziliśmy, więc na powrocie odbijamy w kierunku Albanii trochę wczesniej. Początkowo bardzo lagodne zejście, aż dochodzimy do osuwiska które 2h wcześniej z dołu wyglądało na pionową ścianę i jego skrajem schodzimy do miejsca, gdzie widzieliśmy ostatni czerwono żółto czerwony znak (2450m n.p.m.) Tym razem spostrzegamy kamień, będący prawdopodobnie miejscem, gdzie dwa prowadzące od dołu szlaki rozchodzą się. Widnieja na nim dwa znaki czerwono żółto czerwony i czerwono biało czerwony. Dalej już tylko powrót po śladach do namiotu (czekał na nas), biwak, świezo parzona kawa i delektowanie się widokami na zejsciu do Radomire. Rebublika Kosowo oddalona 30km od Kukes, wydawała się świetnym miejscem na wieczór, do czasu gdy okazało się na granicy, że trzeba wykupić OC za 80 euro (normalnie 15 ale auto dwuosobowe to ciężarówka więc jest drożej). Tak wiec po odstaniu godziny w kolejce na granicy i zdobyciu pieczątek Kosowa (które podobno są problemem przy wjeździe do Serbii) wracamy.
Kukes.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.