Dzień 2 Flemingi i plażingi
Wow, ale dobrze się spało! Dawno nie byliśmy tak zmęczeni jak wczoraj. Zmiana klimatu dała nam się we znaki. Po małym kontynentalnym śniadanku wliczonym w cenę noclegu (kawka plus ciastko) przed 9 wyruszamy. Kierujemy się na południe od centrum, w stronę krańca wyspy, tak, żeby iść jak najbliżej wybrzeża. Pot zaczyna lać się po plecach, ale po niecałych 2 godzinach marszu naszą uwagę od zmęczenia odciągnął na chwilę park naturalny, którego głównymi atrakcjami są saliny, które spotkaliśmy po raz pierwszy na Lanzarotte i flamingi. To właśnie przez nie zdecydowaliśmy sie tu przyjść. I rzeczywiście nie musieliśmy na nie długo czekać. Na błyszczącej od słońca tafli wody wody łatwo było je rozpoznać po charakterystycznej sylwetce. Kolorem jednak troche mnie (Izę) rozczarowały, myślałam że będą dużo bardziej różowe, a w zasadzie były jakieś zupełnie wyblakłe, może od silnego słońca ;-). Do końca planowanej trasy parku nie doszliśmy, flemingi zostawilśmy na rzecz długiej, piaszczystej plaży. Już prawie nie mamy wody, wiec Paweł został z bagażami a ja poszłam na pobliską stację benzynową i znowu to samo co wczoraj. Godziny siesty i wszystko zamknięte. Na szczęście chyba przewidziano dla spragnionych turystow automat z napojami. 1 euro, poł litra zimnej wody, warto :-). Na plaży zamiast się kąpać zapadliśmy w błogi sen. Ciężko było ruszyć później dalej, ale widoki zachęcały. Szum morza, piękne fale, nieziemsko turkusowa woda i góry dookoła. Po 18 znaleźlismy miejscowkę na nocleg 100 metrów od plaży, więc w ramach wieczornej toalety była kąpiel w morzu a na deser seans zachodzącego słońca.
Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.