Menu

Dzień 17

Sofia – selo Kostenets (97 km)

Wczoraj wieczorem pod blokiem moich gospodarzy spotykam Allana, rowerzystę z Kostaryki, którego poznaliśmy rano w centrum miasta. Też się do nich wybiera. Świat jest naprawdę mały.

Georgi w tym tygodniu pracuje do północy, więc spędzamy wieczór z jego żoną Rumi i ich malutkim synem. Takie zestawienie osobowości i kultur sprawia, że można by rozmawiać do rana, a lista tematów nigdy się nie wyczerpuje. Wszystko jednak się kiedyś kończy, rano chłopaki pomagają mi znieść wszystko z 7 piętra i można jechać. Pogoda wyśmienita, 10 stopni, piękne słońce, dookoła góry, tak więc pierwsze kilometry mijają szybko.

W ciągu dnia na postoju obserwuję pewną scenkę:

Pod sklep na wsi, małym wozem ciągniętym przez wychudzonego konia podjeżdża para Cyganów z niemowlęciem na rękach. Chłopak ze sklepu wynosi kawę i oboje zaczynają palić. Za chwilę pod sklep podjeżdża najnowszy jaguar, również kierowany przez Cygana. Bułgaria to kraj dużych kontrastów, myślę że większych niż Polska. Wciąż na polach spotyka się pasterzy z owcami, z drugiej strony mamy wszystko to co w Polsce, nowe samochody, iphony i inne „niezbędne do życia” zabawki. Ludzie są jednak niesamowicie gościnni i pomocni, naprawdę fantastyczni. Tak czy owak muszę pamiętać, żeby nie spuszczać roweru z oczu 🙂

Po męczącym podjeździe zaczyna się długi zjazd. Zjeżdża się na tyle fajnie, że zapominam patrzeć na nawigację i przypominam sobie o tym dopiero na końcu kolejnego podjazdu. Mam do wyboru, powrót albo skrót. Wybieram skrót. Za cudowne widoki płacę glebą na skałach, znów nie zdążyłem wypiąć się z pedałów, gdy nagle musiałem zatrzymać się przed wyrwą w drodze. Momentami jak to na każdym skrócie trzeba było prowadzić rower, ale udało się w końcu dotrzeć do ulicy. Po 1500km nałożenie 6km i przewyższenie 300m przestaje już robić na mnie wrażenie 🙂

O 18.00 jestem na miejscu. Dziś śpię u Gilly, we wsi Kostenets. Problem jest tylko taki, że są dwie miejscowości o tej samej nazwie. Teoretycznie miasto i wieś, więc niby żaden problem, ale gdy docieram do tej drugiej, która miała być wsią to wygląda na równie duże miasteczko. Na dodatek nikt nie zna ulicy, Gilly nie odbiera, a wskazówki dojazdu nie są dla mnie zrozumiałem. W końcu dodzwaniam się, ale Gilly jest Szkotką. Ktoś kto był w Szkocji wie, że kupienie zwykłej kawy staje się nie lada wyzwaniem, oni nie mówią po angielsku tylko po szkocku 🙂

45 minut jazdy po wsi, 5,5k km i jestem. Na miejscu miła niespodzianka. Udało się naprawić awarię wodociągu i mimo iż już się nastawiłem na brak wody, woda była. Kolejna ciekawa osobowość, kolejna historia, następny sposób patrzenia na życie, dokonywania wyborów. Dużo można się nauczyć w drodze.

/

Yesterday evening I met Allan, a cyclist from Costa Rica, next to my host`s house. He also is going to them. What a small is the world.

Georgi works this week till midnight so we spend the evening with his wife – Rumi and their little son. Such a combination of personalities and cultures makes one talk hours but everything finally ends In the morning guys help me to bring down everything from the 7th floor and I can go. Brilliant weather, 10 degrees, beautiful sun, around me mountains, so first kilometers pass quickly.

Taking a rest I`m watching a scene:

To the shop in a village arrives a little cart pulled by a gaunt horse with a couple of Gipsys and a child. A guy brought from a shop a coffee and they smoke. After that arrives the newest model of jaguar, also driven by a Gipsy. Bulgaria is a country of a huge contrasts, I thing bigger than in Poland. On a fields there are still shepherds with sheeps and on the other hand one has here everything the same as in Poland: new cars, iphones and other “absolutely necessary” gadgets. But people are really amazing and helpful. However, I`d rather keep watch on my bike carefully 🙂

After tiring riding up there is a long downhill. Going down is so great that I forgot to control a navigation and I realized that only at the end of the next hill. Now I have a choice: coming back or a cut. I choose a cut. There are fantastic views, but at the cost of that I fell down on a rocks. Sometimes I have to lead a bike and go on foot, but finally I reached a better road. After 1500km 6 km more and acclivity of 300 m is nothing special 🙂

At 6 p.m. I finished. Today I`m staying at Gilly`s home in a village Kostenets. But there is one problem – there are two cities of the same name. Well, theoretically there is a village and a town, but when I arrived to the second one, which were to be a village, it is as big as a first one. In addition to this nobody knows the street, Gilly doesn`t pick up and her tips how to get there are unclear. Finally I got through to Gilly, but she is a Scot. If you were in Scotland, you know that even buying a coffee is a real challenge, as they don`t speak English but Scottish 🙂

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.